Dorota Żaglewska: Na sztuce zarabiają jedynie fachowcy

Najcenniejszym kapitałem jest praktyczna wiedza o rynku, która przeradza się w intuicję – twierdzi antykwariuszka

Publikacja: 08.04.2017 15:00

Dorota Żaglewska: Na sztuce zarabiają jedynie fachowcy

Foto: materiały prasowe

Rz: W ubiegłym roku w Instytucie Kulturoznawstwa na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu obroniła pani doktorat o krajowym rynku sztuki. Przeprowadziła pani najpierw badania.

Dorota Żaglewska: Nie były to badania ilościowe, lecz jakościowe – przede wszystkim indywidualne, pogłębione wywiady. Różnym uczestnikom rynku: marszandom, kolekcjonerom, ekspertom i prawnikom zadawałam te same pytania. Były to fascynujące, wielogodzinne opowieści. Zebrane informacje to swoisty głos rynku.

Generalny wniosek jest taki, że na sztuce zarabiają fachowcy. Na rynku trzeba się znać, trzeba być podmiotem transakcji. Wtedy wygrywa zarówno marszand, jak i nabywca czy właściciel sprzedawanego dzieła.

Klient powinien rozumieć retorykę marszandów, odróżniać marketing od faktów. Nabywca tak samo odpowiada za powodzenie transakcji jak sprzedawca. Najlepiej, gdy nabywca przy zakupie kieruje się miłością do sztuki. Zysk finansowy ma być przy okazji.

Z pani analizy wynika, że kondycja krajowego rynku sztuki zależy przede wszystkim od „kapitału kulturowego” klientów, a nie od podaży i popytu.

Kapitał kulturowy to pojęcie włączone do kanonu nauk społecznych przez francuskiego socjologa Pierre Bourdieu. Okazało się przydatne przy opisie polskiego rynku. Same mechanizmy ekonomiczne dotyczące rynku dóbr luksusowych – samochodów czy apartamentów – nie są w stanie w pełni opisać fenomenu krajowego rynku sztuki i antyków.

Najcenniejszym kapitałem jest wszechstronna, praktyczna wiedza o rynku, która z czasem przeradza się w intuicję. Wiedza, która przynosi zysk, pochodzi nie ze szkoły czy uniwersytetu. Najlepiej, gdy dziedziczy się tę wiedzę, wynosi z rodzinnego domu. Taka akumulacja kapitału kulturowego jest najtrwalsza i najskuteczniejsza. Zasoby kultury dają nam przewagę na rynku sztuki.

Kolekcjonerstwo w naturalny sposób wiąże się z zarabianiem na sztuce lub antykach.

Kolekcjoner ma unikalną wiedzę o zdobywanych przedmiotach i o rynku. Z mojej obserwacji wynika, że nie da się ściśle rozdzielić dwóch pojęć: kolekcjoner i inwestor. Coraz częstsze wyprzedaże całych kolekcji to efekt nie tylko finansowy, ale także prezentacja nagromadzonego kapitału kulturowego. Kolekcjoner postrzegany jest jako twórca. Poprzez oferowane przedmioty prezentuje swoją wrażliwość, wiedzę, pasję.

Analizuje pani kolejno różne elementy krajowego rynku sztuki, np. ceny.

Tu najważniejszy jest problem braku przejrzystości. Nie powstał mechanizm logistyczno-prawny, który pozwala na sprawdzenie, czy transakcja aukcyjna faktycznie doszła do skutku. Brak możliwości sprawdzenia ceny pozwala niektórym uczestnikom krajowego rynku na przeprowadzanie fikcyjnych licytacji. Pada rekord cenowy, o którym pisze prasa. A to zapewnia rozgłos pewnym obiektom.

Klient powinien zdawać sobie sprawę, że niektóre ceny mogą być fikcyjne. Niestety, wśród wniosków płynących z mojego doktoratu jest i taki, że rynkowa przejrzystość cenowa nie jest na rękę niektórym uczestnikom rynku choćby z uwagi na możliwość windowania cen.

Klientom wpojono przekonanie, że na rynku sztuki istnieje jakaś tajemnicza gwarancja zarobku.

To uproszczenie, myślowa droga na skróty, która może zachęcić do zainteresowania się rynkiem. Z moich badań wynika, że naszym rynkiem rządzą mity nie zawsze potwierdzone w analizach ilościowych. Chodzi o mity nie w sensie prawdy lub fałszu, ale o wspólnie podzielane przekonania, które pozwalają temu rynkowi sprawnie funkcjonować. Panuje np. przekonanie, że wraz ze wzrostem zamożności społeczeństwa Polacy niejako automatycznie będą kupowali więcej dzieł sztuki. Nie ma jednak realnej przesłanki uzasadniającej taką prognozę! To zaklinanie rzeczywistości. Inny rozpowszechniony mit głosi, że to klasa średnia powinna się zainteresować rynkiem sztuki, tłumnie zapełnić galerie. Tymczasem rynek zawsze będzie w jakiś sposób elitarny.

Z pani ustaleń wynika, że w polskich warunkach nie sprawdził się art banking. Podobnie twierdzili w swoich analizach: Przemysław Sałek („Moje Pieniądze”, 26 kwietnia 2016 r.) oraz Weronika Wielicka (czasopismo Santander Art and Culture Law Review, nr1/2016).

Z moich badań wynika, że przede wszystkim zabrakło czasu, żeby bankowcy się wykształcili. Wolny rynek sztuki powstał po 1989 r. Nie było zawodu antykwariusza, nie było tradycji, wielowiekowych doświadczeń. Antykwariusze – zanim okrzepli – gromadzili doświadczenia przez co najmniej 10 lat.

Natomiast bankowcy niejako automatycznie mieli się znać na rynku sztuki. Od razu mieli wiedzieć, do kogo się zwrócić o radę, analizę, wycenę. Akumulacja wiedzy wymaga czasu. Art banking trzeba byłoby wprowadzać na rynek przez lata, w porę organizować rzetelne szkolenia dla bankowców a nie tylko PR-owe zapowiedzi.

Nie powstały pogłębione relacje między bankami a ekspertami rynku sztuki. Jedną z przyczyn takiej sytuacji jest to, że w Polsce nie powstał oficjalnie zawód eksperta. Funkcje te spełniają nierzadko przypadkowe osoby, nie ma formalnych kryteriów doboru do zawodu. Eksperci nie mają ubezpieczenia OC. Bankowcy bez wszechstronnej wiedzy o rynku sztuki nie potrafili właściwie wybrać eksperta lub dzieła sztuki.

Dlaczego nie naprawiamy tych błędów? Na przykład klienci masowo korzystają z usług tzw. ekspertów, którzy autentyczność oceniają na oko, patrzą na obraz i wyrokują.

Z moich rozmów wynika, że instytucjonalny rynek sztuki nie jest prawie w ogóle zainteresowany fizyko-chemicznymi badaniami autentyczności. Dotyczy to nawet drogich obiektów. Badanie takie kosztuje około 2 tys. zł. To znikomy procent ceny dzieł najwyższej klasy. Takie badania powinny być standardem przed zakupem drogiego obiektu w celach inwestycyjnych. Niestety, często ocenę autentyczności akceptujemy ze względu na magię podpisu historyka sztuki, który zwykle pracuje w muzeum. W domyśle to muzeum „gwarantuje” autentyczność.

Ekspertyza na krajowym rynku stała się tak samo ważna jak obraz.

Jeśli ekspertyza jest konieczna, najlepiej, by opinii historyka sztuki towarzyszyła analiza wykonana przez konserwatora.

Jak ocenia pani perspektywy krajowego rynku?

Doktorat zakończyłam smutnym spostrzeżeniem. Otóż wciąż powtarzamy, że krajowy rynek jest młody, niedojrzały. Czy dlatego powinniśmy tolerować nawet oczywiste patologie znane od lat?

Rynek ten ma przyszłość pod warunkiem, że klienci będą się intensywnie edukować, żeby być świadomymi konsumentami sztuki i uczestnikami transakcji. Warto zwiedzać wystawy w muzeach, żeby w pamięci utrwaliły się obiekty wysokiej klasy. Warto chodzić na wystawy przed aukcjami i giełdy antyków, porównywać i analizować ceny, pytać, jak ceny zostały zbudowane. Klienci ucząc się, szybko sobie uświadomią, że wiedza procentuje.

Krajowy rynek powinien organizować edukacyjne, popularyzatorskie wykłady, zajęcia.

Poznańska galeria Artykwariat, w której pracuję, od lat zajmuje się edukacją młodzieży i dorosłych odbiorców. Od samego początku byliśmy też, jako pracownicy, intensywnie szkoleni choćby dzięki wyjazdom, także zagranicznym, na aukcje, targi sztuki czy giełdy antyków.

W maju i czerwcu 2017 r. organizujemy edukacyjną wystawę „Po drugiej stronie obrazu”. Będziemy pokazywać, jakie znaczenie ma to, co znajduje się na odwrocie obrazu, a więc materiał, jego zniszczenia i ewentualne naprawy, naklejone z tyłu adnotacje o wystawach lub firmach, które sprzedały obraz. Takie adnotacje dokumentują proweniencję, która ma ogromne znaczenie m.in. przy wycenie obrazu.

Warto, żeby edukacją zajęły się też podmioty niekomercyjne. Na przykład w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu odbywają się co miesiąc wykłady o rynku sztuki i antyków.

Marzy mi się edukacyjna wystawa falsyfikatów! Byłby to ze strony antykwariuszy akt odwagi. Budowałoby to zaufanie do rynku. ©?

—rozmawiał Janusz Miliszkiewicz

Rz: W ubiegłym roku w Instytucie Kulturoznawstwa na Wydziale Nauk Społecznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu obroniła pani doktorat o krajowym rynku sztuki. Przeprowadziła pani najpierw badania.

Dorota Żaglewska: Nie były to badania ilościowe, lecz jakościowe – przede wszystkim indywidualne, pogłębione wywiady. Różnym uczestnikom rynku: marszandom, kolekcjonerom, ekspertom i prawnikom zadawałam te same pytania. Były to fascynujące, wielogodzinne opowieści. Zebrane informacje to swoisty głos rynku.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Sztuka
Zdrożeją obrazy malarzy kolorystów
Sztuka
Tanio kupowali zaginione dzieła i odsprzedawali je za miliony
Sztuka
Tanie wybitne obrazy jako fundusz emerytalny. W co zainwestować
Sztuka
Nikifor na wystawie. Prace niespotykane na rynku
Sztuka
Sztuka komiksu na inwestycję i do zbioru