Rz: Od kilku kwartałów słyszymy, że pod koniec roku odczuwalne będzie ożywienie gospodarcze w strefie euro, co pociągnie za sobą resztę UE. Czy rzeczywiście w tym roku tak będzie?
Mogę tylko mieć nadzieję. Ale jestem bardzo sceptyczny, czy rzeczywiście tak będzie. Dane, które dzisiaj widzimy, wyglądają „szaro". Nie wskazują, że rzeczywiście przyjdzie ożywienie, ale i nie dowodzą, że jest jakieś potężne zagrożenie dla wzrostu. Obawiam się więc, że tym razem drugi kwartał przyniesie nam stagnację, która nie wystarczy do powstawania miejsc pracy, i bezrobocie będzie rosło. To dzisiaj największe zagrożenie. Nie wisi nad nami już kryzys zadłużeniowy czy zapaść w sektorze bankowym. Przyszedł kryzys na rynku pracy.
Jaki wzrost PKB jest potrzebny, aby miejsc pracy zaczęło przybywać?
To zależy od kraju. Generalnie jest tak, że zatrudnianie zaczyna się przynajmniej od 1 proc. wzrostu PKB. W przypadku Polski jest to jeszcze więcej. Wiadomo jednak, że jeśli razem z pojawiającym się wzrostem zaczynają się reformy rynku pracy, bezrobocie spada znacznie szybciej. Widzieliśmy to już w Niemczech, gdzie powstało znacznie więcej miejsc pracy, niż wskazywałby na to wzrost PKB, a reformy generalnie polegały na poluzowaniu sztywnych reguł rynku. Ale w przypadku strefy euro już ten 1 proc. wzrostu PKB daje szansę na wzrost. W dzisiejszej sytuacji niestety nie jest to pewne. Obawiam się więc, że druga połowa roku znów będzie rozczarowaniem, tak jak to było w poprzednich latach.
Niemiecki eksport nagle zaczął zwalniać. Czy dla pana jest to zaskoczeniem?