Zarzucić OFE można natomiast naliczanie opłat za składki, podczas gdy już od ponad roku nie muszą ponosić kosztów związanych z pracą agentów zachęcających nas do zakładania i przenoszenia OFE - pisze Norman Wieja, doradca finansowy firmy Expander.
Ostatnie tygodnie to czas dyskusji na temat sensowności funkcjonowania otwartych funduszy emerytalnych. Z ogółu wypowiedzi i artykułów najgłośniej rozbrzmiewa przekonanie, że OFE jest złe. Czy jest tak naprawdę? Wprowadzone w 1999 roku fundusze emerytalne nieustannie co jakiś czas powracają na usta polityków, dziennikarzy i przyszłych emerytów. Skąd to wielkie zamieszanie i zainteresowanie działalnością OFE?
Czy wszystkie zarzuty związane z OFE są prawdziwe?
Najczęstszym zarzutem w kierunku OFE są koszty działalności, czyli opłaty jakie są pobierane od uczestników funduszy. Jest to m. in. opłata dystrybucyjna, wyrażona procentowo, pobierana od każdej składki, która wpływa na konto w funduszu emerytalnym. Tuż po wprowadzeniu reformy sięgała ona nawet 10 proc., do końca 2009 roku wynosiła maksymalnie 7 proc. Obecnie żaden fundusz nie pobiera więcej niż 3,5 proc. środków (z tego ponad 1/5 oddaje ZUS-owi). Czy to dużo? Aby móc odpowiedzieć na to pytanie trzeba poznać punkt odniesienia.
Idealnym pomysłem jest porównanie tej opłaty z tą jaką pobierają fundusze inwestycyjne o podobnym profilu inwestycyjnym jak OFE, czyli do opłaty dystrybucyjnej funduszy inwestycyjnych stabilnego wzrostu. Dla przykładu w funduszu Pioneer Stabilnego Wzrostu opłata ta wynosi 3,25 proc. dla wpłat mniejszych niż 10 tys. zł. ING Stabilnego Wzrostu dla wpłat poniżej 3 tys. zł pobiera 4 proc. opłaty wstępnej. Jak widać koszt opłaty dystrybucyjnej OFE jest porównywalny z opłatą manipulacyjną funduszy inwestycyjnych stabilnego wzrostu.