Późnym wieczorem 24 listopada 2010 r. rząd premiera Viktora Orbána podjął decyzję o przeniesieniu oszczędności 3 mln przyszłych emerytów z prywatnych funduszy emerytalnych do państwowego systemu. Dzięki temu państwowa kasa zyskała 14,6 mld dol., które Węgrzy odłożyli tam przez 12 lat. Pieniądze poszły na wypłatę bieżących emerytur i zasypianie dziury budżetowej. Nie był to pierwszy taki przypadek. Dwa lata wcześniej zdecydowała się na to Argentyna. Myślał o tym rząd Bułgarii, ale ostatecznie wycofał się z tych pomysłów. I to byłoby na tyle jeśli chodzi o przykłady sięgnięcia przez rządzących po pieniądze zgromadzone w funduszach emerytalnych.
Czy taki scenariusz grozi Polsce? Pokusa jest spora. Chodzi o niebagatelną kwotę, bo o prawie 270 mld zł, czyli ponad 80 mld dol. Zaczyna w to wierzyć coraz większa rzesza ekonomistów. A to może zadziałać jako samospełniająca się przepowiednia. Choć, jak uważają inni, proces likwidacji OFE już się właściwie zaczął - najpierw obniżenie składek do tych instytucji w 2011 r., a teraz propozycja Ministerstwa Finansów, aby na 10 lat przed emeryturą środki z OFE trafiały do ZUS.
W sierpniu 2010 r. premier Donald Tusk na spotkaniu z szefami funduszy emerytalnych zapewniał, że zamiarem rządu nie jest wywrócenie systemu emerytalnego do góry nogami. - Chodzi o to, by zbudować taką równowagę, która pozwoli odzyskać sens reformy emerytalnej, bo z punktu widzenia emerytów lepsze jest reformowanie obecnego systemu, niż budowa nowego – podkreślił wówczas.
Zły filar kapitałowy
Nie od dziś jednak wiadomo, że „sympatią" do funduszy emerytalnych nie pała resort finansów, na czele z jego szefem Jackiem Rostowskim. Na nie tak dawnej debacie, która odbyła się w SGH w połowie stycznia, Ludwik Kotecki, główny ekonomista resortu finansów i zaufany ministra Rostowskiego, mówił, że reforma emerytalna z 1999 r. miała dobrą i złą część. Ta pierwsza to stworzenie systemu o zdefiniowanej składki. Druga, gorsza to OFE. - Wydaje się, że powstanie OFE nie było przygotowane dość rzetelnie. Skutki dla finansów publicznych były mocno niedoszacowane. W efekcie powstał sztuczny dług, którego nie dało się utrzymać i stąd decyzja o obcięciu składki. Reforma zakładała szereg założeń, które były niemożliwe do realizacji z różnych przyczyn i nie zostały zrealizowane – mówił Kotecki. Jak wskazywał inne kraje nie ponoszą takich kosztów lub są one bardzo niskie.
Na tej samej konferencji prof. Leokadia Oręziak z SGH przekonywała, że „OFE należy zlikwidować w całości i jak najszybciej". Wskazywała na to, że OFE są przyczyną długu publicznego. Rząd musi bowiem refundować ZUS ubytki wynikające z istnienia OFE, a pieniądze te powinny iść na bieżącą wypłatę emerytur. - To bulwersujący system i niedopuszczalne jest tolerowanie tego stanu rzeczy – mówiła Oręziak. Nie jest dziś jedyną wśród ekonomistów, która taki scenariusz uwzględnia. Bogusław Grabowski, członek Rady Gospodarczej przy Premierze, związany z grupą Skarbiec, od kilku już lat głosi, że „filar kapitałowy jest złem". Do specjalnych zwolenników OFE nie należy też innych członek Rady Gospodarczej – prof. Witold Orłowski, główny doradca ekonomiczny w PwC. Przekonywał ostatnio, że przez sam fakt zlikwidowania OFE nie spowoduje się, że znikną problemy systemu emerytalnego. - Ale nie jest też tak, że decyzja o likwidacji OFE oznaczałaby powrót do komunizmu – dodawał i przekonywał, że jakiegoś wyboru trzeba będzie dokonać.