Fundamentalny społeczny konflikt interesów w tej chwili zachodzi pomiędzy tymi, którzy tworzą produkt narodowy i tymi, którzy go nie tworzą, ale uczestniczą w jego konsumowaniu. Mówiąc wprost – aktywnymi i biernymi. I w dużym stopniu jest to konflikt międzypokoleniowy między młodymi i starymi. Finanse publiczne wszystkich cywilizowanych krajów zbudowane są, niestety, niczym piramida finansowa. To zadłużenie było kiedyś łatwe do rolowania, bo kolejne pokolenie było znacznie liczniejsze od poprzedniego. Wystarczyło, żeby zapłacili oni tyle samo podatków, co poprzednie pokolenie. Po prostu suma tych pieniędzy była na tyle duża, że tak jakby z niczego tworzyła się dywidenda demograficzna. I na niej właśnie fundowano państwo dobrobytu. Dziś tej dywidendy już nie ma. Piramida przestała działać. Młodzi ludzie w Europie chcą żyć tak jak ich dziadkowie i rodzice. Ale to już nie jest możliwe. I raczej nie będzie. System emerytalny jest prostym równaniem, w którym emerytura zależy od proporcji między pracującymi i niepracującymi, stopy zastąpienia i wysokości składki emerytalnej.
Jak polskie państwo rozwiązuje ten konflikt? Otóż zdecydowaną większość pomocy kieruje do starszych osób. Są one, zwłaszcza jeśli porównamy je do osób młodszych, absolutnie uprzywilejowane. Z danych resortu pracy wynika, że w 2010 roku wydatki socjalne pochłonęły 15,1 proc. naszego PKB. Z tego 14,3 proc. to wydatki na emerytury i renty z ZUS, KRUS i systemów służb mundurowych. Dla porównania: zasiłki rodzinne to zaledwie 0,5 proc. PKB, a z Funduszu Pracy, czyli pomoc dla bezrobotnych to 1 proc. PKB. Jest to głównie konsekwencja polityki prowadzonej w latach 80-tych i na początku lat 90-tych, kontynuowana, choć w mniejszym stopniu na początku naszego wieku. Ponad miarę rozbudowano system wcześniejszych emerytur, a emerytury i renty ustalono na relatywnie wysokim poziomie w relacji do zarobków. W efekcie trzeba ograniczać wydatki na inne obszary polityki społecznej, w tym na świadczenia dla rodzin.
Wprowadzono m.in. próg dochodowy przy dostępie do świadczeń rodzinnych, ograniczono długość urlopów macierzyńskich czy też podstawę wymiaru składek na ubezpieczenia emerytalne i rentowe kobiet pozostających na urlopach wychowawczych. Co więcej próg ten zamrożono. Przez to liczba dzieci otrzymujących zasiłki rodzinne zmalała z 5,5 mln w 2003 roku do 3 mln w roku bieżącym.
Także z szacunków Eurostatu wynika, że wydatki na politykę rodzinną, adresowaną głównie do osób młodych wynoszą około 1 proc. PKB. W UE, przeciętnie 2,1 proc. Wydatki na świadczenia rodzinne i skierowane do dzieci w relacji do wydatków socjalnych ogółem wynoszą jedną czwartą tego, jaki jest udział dzieci (0-17 lat) wśród ogółu ludności. To jeden z najniższych wskaźników w Europie – przeciętna w UE wynosi 0,5.
Trudności młodych rodzin odbijają się w niskim wskaźniku dzietności. Wprawdzie, po najtrudniejszych latach 2002-2005 zaczął on stopniowo rosnąć to nic bardziej mylnego niż sądzić, że nasza demografia wychodzi na prostą. Mieliśmy do czynienia z lekką poprawą, ale wciąż daleko nam do choćby prostej zastępowalności pokoleń. Wystarczy prześledzić zaledwie klika wskaźników, aby zorientować się, że jest bardzo niedobrze, a chwilowe odbicie w liczbie urodzeń wynika jedynie z realizacji odkładanych wcześniej decyzji o posiadaniu potomstwa osób, urodzonych w echu powojennego wyżu demograficznego. 2010 rok znów przynosi, po sześciu latach wzrostu, spadek liczby urodzeń. Nie ma więc mowy o żadnym baby boomie. Aby lepiej uzmysłowić sobie skalę problemu można też sięgnąć do porównań międzynarodowych. Polska, pod względem wskaźnika dzietności znajduje się na 209 miejscu na 223 kraje, które klasyfikuje pod tym względem CIA The Word Factbook. Wyprzedzają nas nawet Chiny, które prowadzą przecież politykę jednego dziecka. Na 192 miejscu (na 222 klasyfikowane kraje) jesteśmy jeśli chodzi o liczbę urodzeń na 1000 mieszkańców. A na 201 miejscu, na 231 krajów jest jeśli chodzi o przyrost populacji (uwzględnia oprócz salda urodzeń i zgonów także migracje).