Koszty utraconych możliwości w systemie emerytalnym

Przyglądając się zmianom, jakie zachodziły w polskim systemie emerytalnym można dojść do wniosku, że na szczeblu instytucjonalnym zaległości jest co najmniej kilka, a związane z nimi koszty utraconych możliwości mogą być duże

Publikacja: 03.01.2012 17:30

Piotr Lewandowski, główny ekonomista Instytutu Badań Strukturalnych

Piotr Lewandowski, główny ekonomista Instytutu Badań Strukturalnych

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Na początku roku często ten rok, który jest za nami wydaje się bardzo krótki, a nadchodzący zapowiada się jako naprawdę długi – odpowiedni do nowych wyzwań i nadrabiania zaległości z poprzedniego. Nawet jeśli udaje nam się zrealizować zaległe plany, to z reguły pojawia się tzw. koszt utraconych możliwości – korzyści, które mogliśmy osiągnąć realizując pierwotne zamiary wcześniej, w zakładanym terminie. Dla ekonomistów to ważna kategoria. W kontekście systemu emerytalnego, każdego z nas może dotknąć koszt utraconych możliwości związany z nieuświadomieniem sobie faktu, jak duży wpływ na wysokość emerytury ma oszczędzanie, choćby drobnych sum, już w młodości, od początku kariery zawodowej. Jednak na to, czy te możliwości wykorzystamy, czy nie, mamy bezpośredni wpływ i skutki naszych działań dotyczą tylko nas. W przypadku instytucji, które regulują życie społeczne i gospodarcze, decyzje podejmowane są zasadniczo przez rząd i parlament, a ewentualne koszty utraconych możliwości dotyczą całej gospodarki. Przyglądając się zmianom, jakie na przestrzeni ostatniej dekady zachodziły w polskim systemie emerytalnym oraz tym, o których mówiono, ale ich wdrożenie odwlekano, można dojść do wniosku, że na szczeblu instytucjonalnym zaległości jest co najmniej kilka, a związane z nimi koszty utraconych możliwości mogą być duże. W tym tekście chciałbym wskazać dwa takie obszary.

Pierwszym było odwlekanie decyzji o wygaszeniu możliwości uprawnień do nabywania wcześniejszych emerytur i wprowadzenia emerytur pomostowych, od początkowo zakładanego 2005 do 2008 roku. Jakie były skutki odłożenie tej zmiany o trzy lata? W latach 2005-2009 na wcześniejszą emeryturę odeszło niemal milion osób, a w roku 2010 – tylko 50 tysięcy. Obliczenia Instytutu Badań Strukturalnych (IBS) wskazują, że w latach 2007-2008 prawdopodobieństwo odejścia na emeryturę osoby w wieku przedemerytalnym wzrosło kilkukrotnie w porównaniu do wcześniejszych lat. Gdyby możliwości nabywania uprawnień zniesiono 2-3 lata wcześniej, to podobny efekt „ucieczki" z rynku pracy osób mających ku temu „ostatnią szansę" też by zapewne nastąpił. Ale łącznie z rynku pracy odeszłoby znacznie mniej osób. Szacunki IBS wskazują, że w latach 2005-2009 byłoby to łącznie ok. 650-700 tysięcy osób, czyli prawie o 1/3 mniej.

Skąd ta różnica? Wynika ona m.in. z powodów demograficznych – w ubiegłej dekadzie z każdym kolejnym rokiem grupa osób w wieku przedemerytalnym, uprawniającym do ubiegania się o wcześniejszą emeryturę, zwiększała się o ok. 100 tys. osób. Odwlekając zmiany, ponadproporcjonalnie zwiększano liczbę osób, które mogły na przywilejach starego systemu skorzystać. Gdy wreszcie je wprowadzono, wskaźnik aktywności zawodowej osób starszych wzrósł między 2008 a 2011 rokiem o 6 pkt. proc., wskaźnik zatrudnienia – o 5 pkt. proc., a stopa bezrobocia – o 2 pkt. proc. Przeważająca większość osób, które pozostały na rynku pracy, nadal pracuje. Gdyby zmiany zapoczątkowane zostały dwa-trzy lata wcześniej, przed wybuchem kryzysu światowego – gospodarka polska rozwijała się powyżej swojego trendu do początku 2009 roku, a sytuacja na rynku pracy szybko się poprawiała – ich skutki byłyby zapewnie nie mniej pozytywne niż te, które obserwujemy w ostatnich trzech latach. To, że ok. 300 tys. osób mogło pozostać na rynku pracy, a nie odejść na emeryturę, stanowi koszt utraconych możliwości wynikający z tamtej zwłoki. Gdyby osoby te (choćby 3/4 z nich) nadal wytwarzało PKB, a nie otrzymywało dochody dzięki redystrybucji od pracujących, PKB (i PKB per capita) byłby w ostatnich 2-3 latach każdego roku o co najmniej 1% wyższy.

Drugim obszarem zaniechań jest wyrównanie i podniesienie wieku emerytalnego mężczyzn i kobiet. Co prawda dopiero w listopadowym expose Premiera postulat ten pojawił się jako cel i zamiar rządu, jednak sam temat jest dyskutowany od dawna. Gdybyśmy zajęli się tym wcześniej, byli już w trakcie reformy i wiek emerytalny wyrównali do poziomu 67 lat dla mężczyzn i kobiet w roku 2020, wówczas liczba przyznawanych co roku emerytur zmniejszyłaby się (względem utrzymania status-quo) o ok. 60-80 tys. w latach 2012-2013 i o ok. 120-170 tys. w latach 2014-2015. Obliczenia IBS wskazują, że już w roku 2015 oczekiwać można byłoby „dodatkowych" 350 tys. kobiet i 150 tys. mężczyzn na rynku pracy, a po roku 2020 (zakładając brak zmian w późniejszym okresie) podaż pracy kobiet byłaby o ok. 500 tys. osób, a mężczyzn o ok. 300 tys. osób rocznie wyższa niż w sytuacji braku zmian. Zatrudnienie wzrosłoby dzięki temu łącznie o ponad 700 tys. osób. Zrekompensowałoby to z nawiązką spadek liczby pracujących, jaki przy obecnych rozwiązaniach czeka nas w efekcie zmian demograficznych. Demografowie spodziewają się, że już od 2013 roku udział osób w wieku produkcyjnym w ogóle ludności, a zwłaszcza tych w tzw. prime-age, czyli wieku najwyższej aktywności na rynku pracy, będzie się obniżał – w rezultacie (jeśli nie nastąpią strukturalne reformy) będzie spadało zatrudnienie.

Co więcej, gdybyśmy podjęli działania wcześniej i wiek emerytalny dla obu płci zdołali wyrównać na poziomie 67 lat w roku 2020, to tempo wzrostu PKB (i PKB per capita) w Polsce byłoby w najbliższej dekadzie średniorocznie wyższe aż o 0,2 pkt. proc. To dużo – jest to wielkość porównywalna z bezpośrednim wpływem na gospodarkę ze strony wydatków na infrastrukturę podstawową, realizowanych w ramach polityki spójności UE. W horyzoncie roku 2030 oznaczałoby to zwiększenie poziomu produktu krajowego brutto o około 2,0%. Na tyle szacujemy koszt utraconych możliwości, związany z utrzymaniem obecnych rozwiązań. Z chwilą, gdy ustawowy wiek emerytalny dla obu płci zrównałby się na poziomie 67 lat, finanse publiczne zyskałyby corocznie ok. 17-18 mld złotych wg cen roku 2010 tj. ok. 1,4% PKB. To rząd wielkości w pełni porównywalny z tym, ile budżet zyskał (przejściowo) w wyniku zmniejszenia alokacji składki do OFE w roku 2011.

Premier zapowiedział jednak stopniowe wyrównanie wieku emerytalnego na poziomie 67 lat, przypomnijmy, dla mężczyzn w roku 2020 i dla kobiet w roku 2040. Po tej dacie wpływ reformy na PKB i zatrudnienie będzie podobny jak w sytuacji, gdyby „uwinąć się z nią" w całości do roku 2020. Korzyści te będą jednak powstawały stopniowo. Wpływ na finanse publiczne będzie jednak trwale mniejszy – zamiast 1,5% PKB rocznie, raczej około 1,0%. Skąd ta różnica? Stoją za nią wspomniane już procesy demograficzne. Powojenny wyż demograficzny osiąga wiek emerytalny w tej dekadzie – najbardziej liczne roczniki osiągną wiek 65 lat właśnie w roku 2020. Im większej liczbie z tych osób uda się wydłużyć aktywność zawodową, tym większa będzie korzyść dla gospodarki i przede wszystkim dla finansów publicznych. Jeśli gros tych osób opuści rynek pracy, to zmiany w drugiej połowie tej dekady i w kolejnej nie zmienią już tego, że nie będą one pracować, a konieczne będzie finansowanie ich emerytur.

Podawany wcześniej scenariusz wyrównania wieku w roku 2020 jest już niemożliwy do zrealizowania. Ale gdyby wiek emerytalny kobiet osiągnął 67 lat nie w roku 2040, lecz np. w 2027, czyli w przeciągu 15 lat, wówczas finanse publiczne zyskałyby w 2020 roku nie 0,5%, a 0,8% PKB; w 2027 nie 0,9%, a 1,3% PKB; a trwale nie 1,0%, lecz 1,4% PKB. Te procenty mogą się wydawać abstrakcyjne, spójrzmy więc inaczej i zastanówmy się, jakie oznacza to oszczędności w przeliczeniu na obywatela. Wariant z docelową datą zakończenia reformy w 2027 roku już w roku 2020 obniżyłby potrzeby pożyczkowe państwa o 520zł na obywatela, podczas gdy ten z expose – o 130zł mniej. Dekadę później różnica sięgnęłaby już 500zł per capita.

Koszty utraconych możliwości wynikające z odsuwania w czasie decyzji o podniesieniu wieku emerytalnego mają analogiczne źródła jak te, które wystąpiły w przypadku omówionej wcześniej zwłoki z reformą zasad nabywania uprawnień do emerytury przed wiekiem ustawowym. Teraz już każdy kolejny stracony rok będzie wiązał się z kosztem dla gospodarki, którego nie odzyskamy. Minister Pracy i Polityki Społecznej Władysław Kosiniak-Kamysz na razie wydaje się być jednak zdania, że pośpiech nie jest konieczny, sugerując, że skoro ustawa określająca ścieżkę zmian wieku emerytalnego ma wejść w życie 1 stycznia 2013 roku, to mamy bardzo dużo czasu na jej przygotowanie (wywiad dla GW, 16.12.11). Cóż, rok dopiero się rozpoczął i ten akurat wydaje się szczególnie długi, ale bagaż problemów koniecznych do podjęcia na raz przy tej ustawie jest olbrzymi – od uzgodnienia harmonogramu zmian, przez rzetelną ocenę efektywności polityki rynku pracy adresowanej do osób starszych (badania pokazują, że osoby po 50 roku życia nie stoją wobec wyższego ryzyka zwolnienia niż młodsze, ale mają wyraźnie niższe szanse znalezienia pracy po zwolnieniu) i propozycje jej ewentualnej poprawy, przez dyskusję, czy dopuszczone będą jakieś formy pobierania częściowej emerytury połączonej z pracą na część etatu, po, last but not least, konsultacje społeczne i debatę publiczną. Skala dostosowań, do jakich reforma zmusi obywateli, jest duża i rozstrzygnięcia powinny być znane najpóźniej latem. Nie możemy sobie pozwolić ani na odkładanie tych kwestii na drugą połowę roku, ani tym bardziej na odsuwanie nieuniknionego o kolejny rok. Na szczęście rok jest długi i jeszcze nie zdążyliśmy w nim przepuścić przez palce zbyt wiele czasu.

 

Piotr Lewandowski jest współzałożycielem (w 2006 r.) i głównym ekonomistą Instytutu Badań Strukturalnych. Zajmuje się głównie ekonomią pracy, emerytalną i finansów publicznych, w tym modelowaniem ilościowym, prognozami i projekcjami w tych obszarach. W przeszłości współpracownik Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, Banku Światowego i UNDP Polska. Związany z Katedrą Ekonomii I SGH w Warszawie.

Na początku roku często ten rok, który jest za nami wydaje się bardzo krótki, a nadchodzący zapowiada się jako naprawdę długi – odpowiedni do nowych wyzwań i nadrabiania zaległości z poprzedniego. Nawet jeśli udaje nam się zrealizować zaległe plany, to z reguły pojawia się tzw. koszt utraconych możliwości – korzyści, które mogliśmy osiągnąć realizując pierwotne zamiary wcześniej, w zakładanym terminie. Dla ekonomistów to ważna kategoria. W kontekście systemu emerytalnego, każdego z nas może dotknąć koszt utraconych możliwości związany z nieuświadomieniem sobie faktu, jak duży wpływ na wysokość emerytury ma oszczędzanie, choćby drobnych sum, już w młodości, od początku kariery zawodowej. Jednak na to, czy te możliwości wykorzystamy, czy nie, mamy bezpośredni wpływ i skutki naszych działań dotyczą tylko nas. W przypadku instytucji, które regulują życie społeczne i gospodarcze, decyzje podejmowane są zasadniczo przez rząd i parlament, a ewentualne koszty utraconych możliwości dotyczą całej gospodarki. Przyglądając się zmianom, jakie na przestrzeni ostatniej dekady zachodziły w polskim systemie emerytalnym oraz tym, o których mówiono, ale ich wdrożenie odwlekano, można dojść do wniosku, że na szczeblu instytucjonalnym zaległości jest co najmniej kilka, a związane z nimi koszty utraconych możliwości mogą być duże. W tym tekście chciałbym wskazać dwa takie obszary.

Pozostało 85% artykułu
Materiał Partnera
Zainwestuj w przyszłość – bez podatku
Materiał Partnera
Tak możesz zadbać o swoją przyszłość
Emerytura
Wypłata pieniędzy z PPK po 2 latach oszczędzania. Ile zwrotu dostaniemy
Emerytura
Autozapis PPK 2023. Rezygnacja to dobry pomysł? Eksperci odpowiadają
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Emerytura
Emeryci ograniczają wydatki. Mają jednak problemy z długami