Jedna trzecia zadłużenia naszego kraju wynika z faktu, że zreformowaliśmy system emerytalny. Szybki przyrost długu przekraczający rocznie 100 mld zł powoduje, że rząd gorączkowo szuka sposobu ustrzeżenia się przed przekroczeniem drugiego progu ostrożnościowego – 55 proc. w relacji do PKB. Konsekwencją byłyby drastyczne cięcia w budżecie.
Zmiana ustawy o finansach publicznych, w której przewidziano wprowadzenie reguły wydatkowej ograniczającej tempo wzrostu wydatków, poprawę płynności w publicznych finansach oraz warunkowe, kolejne podwyżki VAT może przepaść w Sejmie, dlatego też minister finansów postawił na negocjacje w Brukseli w sprawie odliczenia kosztów reformy emerytalnej od poziomu naszego zadłużenia.
– Gdyby liczyć zadłużenie bez efektów wynikających z systemu OFE, relacja do PKB spadłaby już w 2011 r. i wyniosła 36,2 proc. PKB, a potem kolejno – 34,8 proc. PKB w 2012, 32,8 proc. PKB w 2013 r. i 30,1 proc. PKB w 2014 roku – argumentuje Jacek Rostowski. Wtedy bezpiecznie można zaostrzyć progi, zmniejszając je z 50 do 40 proc. i z 55 do 50 proc. PKB.
Z wyliczeń resortu finansów wynika, że dług publiczny z tytułu reformy emerytalnej z 1999 roku wyniósł na koniec ubiegłego roku 261,2 mld zł (tj. 19,5 proc. PKB). Z tego ponad 64 mld zł wynika z faktu, że jednocześnie wprowadzono zasadę zwalniającą najlepiej zarabiających z konieczności opłacania składki na ubezpieczenie emerytalne i rentowe po przekroczeniu trzydziestokrotności średniego wynagrodzenia. 33,3 mld zł wynikają z kosztów obsługi długu. Z naszych szacunków wynika, że na koniec tego roku skutki reformy to już ponad 284 mld zł zadłużenia.
– Rząd stanął przed trudnym wyborem drogi, która ma doprowadzić do zahamowania przyrostu długu – wyjaśnia Jakub Borowski, ekonomista Invest Banku. – Uznał, że najlepszym wariantem będzie trochę zmniejszyć wydatki, trochę podnieść podatki i sięgnąć po pieniądze OFE. Oczywiście zgoda na zmianę zasad liczenia długu problem rządu przynajmniej na razie by rozwiązała.