Ich zdaniem pieniądze kierowane dziś do funduszy emerytalnych powinny posłużyć rozwiązaniu problemów finansów publicznych. Natomiast płacący składki zamiast pieniędzy w funduszach dostaliby wirtualne pieniądze w ZUS. Politycy udają, że nie widzą, iż taki zapis komputerowy jest gorszy od rzeczywistych pieniędzy ulokowanych w rzeczywistych akcjach i obligacjach rządowych.
Tymczasem to, czy zamieni się on w przyszłości w godziwą emeryturę, zależy od decyzji polityków. Wystarczy wyobrazić sobie, że za kilka lat nadejdzie kolejny kryzys gospodarczy i jakiś następca ministra Rostowskiego wymyśli, iż wstrzymuje waloryzację emerytur i składek na kontach ZUS. To realny scenariusz. Dlatego lepiej mieć prawdziwe pieniądze odłożone w funduszach, które gwarantują nam świadczenia adekwatne do płaconych dziś składek i efektywności inwestowania.
Wielu polskich polityków mentalnie wciąż tkwi w czasach socjalizmu, gdy składki ZUS były formą podatku i nie miały wiele wspólnego z wypłacanymi emeryturami. Jednak dzięki reformom rządu Jerzego Buzka ludzie wiedzą, ile odkładają i na jaką emeryturę mogą liczyć. Od początku też było wiadomo, że ta reforma przez pierwsze 25 – 35 lat będzie kosztowna.
Ale liczono, że w tym czasie państwo zostanie tak głęboko zreformowane, iż finanse publiczne wytrzymają jej ciężar. Nie zrobiono jednak nic. Przeciwnie, rozdawano kolejne przywileje.
Dziś państwo jest w bardzo trudnej sytuacji i można nawet zrozumieć niektóre pomysły, zwłaszcza te dotyczące okresowego zmniejszenia składki lub wprowadzenia zasady dobrowolności przynależności do OFE. Problem w tym, że jeżeli państwo się nie zreformuje, to okres przejściowy wydłuży się do wieczności, a tak naprawdę to do następnego kryzysu, gdy fundusze trzeba będzie zlikwidować zupełnie.