Ostatnie dwa lata były dla polskiego systemu emerytalnego okresem zmian – najpierw przesunięcie części składki z OFE do ZUS, później podniesienie wieku emerytalnego. Początek nowego roku jest momentem rozpoczęcia wydłużania wieku emerytalnego, podniesienia składki trafiającej do OFE o 0,5 pkt. proc. i zmiany limitów inwestycyjnych tychże. Nadchodzące miesiące powinny przynieść kolejne zmiany legislacyjne – wprowadzenie potencjalnie trwałego rozwiązania w zakresie sposobu wypłat świadczeń, limitów inwestycji zagranicznych. Zgodnie z zapowiedziami rządu z 2011 roku, odbyć się powinien także ogólny przegląd regulacji dotyczących OFE. Możemy się więc spodziewać kolejnej fali debat, symulacji, dyskusji dotyczących założeń, parametrów i oczekiwań. Nie zamierzam ich antycypować, jednak spoglądając na przebieg tych wcześniejszych, chciałbym zwrócić uwagę na coś, co mnie martwi, a mianowicie wypychanie z dyskusji (a może i świadomości) tego, że decydując się na pewne rozwiązania prezentujemy je tak, jakby ich przyszłe skutki miały się ziścić z dużą dozą pewności, niemal deterministycznie, choć w istocie są one niepewne. Co więcej, zmiany te mogą wpływać na niepewność dotyczącą przyszłych świadczeń.
Ostatnie dwa lata pokazały, że społeczne zrozumienie funkcjonowania nowego systemu emerytalnego jest niestety niskie. W szczególności dotyczy to uświadomienia faktu, że w systemie o zdefiniowanej składce ryzyko i niepewność dotyczące przyszłości i przyszłych emerytur dotykają głównie uczestników systemu, tych jeszcze pracujących i wpłacających składki. Na tle starego systemu, w którym wysokość przyszłego świadczenia była niemalże pewnikiem, oraz innych elementów systemu zabezpieczenia społecznego, nowy system jest wyjątkowym stworzeniem – jest obligatoryjny, ale to, co z niego otrzymamy, zależy zarówno od indywidualnych decyzji oraz zachowań, jak i od nieodłącznie niepewnych czynników – tempa wzrostu gospodarczego, oprocentowania obligacji, zwrotu na rynkach akcji, struktury portfela wybranego przez nas OFE, itd.
Wysokość przyszłych emerytur (i stóp zastąpienia) jes t więc z definicji niepewna. Możemy je prognozować i to robimy, ale przedstawiając wyniki tak, jakbyśmy ciągle mówili o starym systemie. Typowy sposób komunikowania skutków wygląda mniej więcej tak: „Po przeprowadzeniu zmiany „A", stopa zastąpienia dla mężczyzny wzrośnie z X do Y, a dla kobiety z W do Z." Brakuje kluczowego „ale": „jeśli wzrost gospodarczy, tempo wzrostu wynagrodzeń, zwrot z akcji, oprocentowanie obligacji wyniosą dokładnie tyle, ile przyjęliśmy, a Ty obywatelu będziesz do osiągnięcia wieku emerytalnego pracował w taki sposób, w jaki założyliśmy." A co stanie się, jeśli wzrost gospodarczy będzie jednak niższy, a obywatel pracować będzie mniej, bo w którymś momencie dotknie go bezrobocie? I co więcej, jak duże są szanse, że świat okaże się inny od tego, który opisaliśmy w założeniach? Czy szanse, że przyszły świat będzie mniej lub bardziej różowy od przyjętego w założeniach są do siebie podobne, czy może któraś przeważa? Czy jeśli wprowadzimy zmianę „A", przyszłe emerytury będą bardziej, czy mniej wrażliwe na dany wymiar niepewności, np. przyszły wzrost gospodarczy? I ostatecznie, jeśli świat jest niepewny, to co ja obywatel mogę zrobić, żeby się przed tym zabezpieczyć, skoro od przyszłych recesji ubezpieczyć się nie można?
To skomplikowane pytania i jest zrozumiałe, że w głównym przekazie się ich nie porusza, bo utrudniałoby to zrozumienie sedna danej sprawy. Ale moim zdaniem niemal zupełne ignorowanie tego obszaru w dyskusjach na temat systemu emerytalnego jednak ma duże znaczenie dla słabego społecznego zrozumienia jego funkcjonowania. Prezentowanie nowego systemu tak, jakby był nowoczesną wersją starego systemu, dającą analogiczną pewność, jest wygodne ex ante, ale ex post sprawia, że ludzie mu nie ufają, bo informacje na temat niskiego stanu własnego konta albo spadku aktywów OFE w recesji okazują się szokiem – materializacją negatywnej strony niepewności, o której boimy się mówić wprost. Daniel Kahneman, noblista sprzed dekady, argumentował, że człowieka bardziej boli strata o danej wielkości niż cieszy analogiczny zysk. Nie jestem wyznawcą jego teorii, ale sądzę, że w tym akurat przypadku dobrze o niej pamiętać, bo decyzje o kształcie systemu, które podejmujemy w obliczu niepewności dotyczącej przyszłości, nie tylko wpływają na bazowe oszacowanie przyszłych emerytur, wydatków finansów publicznych itp., ale też na wrażliwość tych zmiennych na różne czynniki. Zwiększając np. zależność przyszłych emerytur od tempa wzrostu gospodarczego warto pamiętać, że jeśli okaże się on niższy od zakładanego i stopa zastąpienia zamiast wyższego Y wyniesie X albo mniej, będzie to miało ponadproporcjonalne skutki dla dobrobytu ludzi, których przekonano, że otrzymają Y, choć przecież Y nie jest pewne.
Po drugie, teoria ekonomii wyraźnie pokazuje, że podstawowym motywem utrzymywania oszczędności nie jest spodziewany spadek dochodu w przyszłości, tylko potrzeba zabezpieczenia się przed wahaniami. Obecnie namawiając społeczeństwo do dobrowolnego oszczędzania w trzecim filarze stosuje się głównie argument, że przyszłe emerytury będą niskie. Liczba oszczędzających w trzecim filarze też taka pozostaje. Może gdybyśmy jednak poszerzyli świadomość niepewności związanej z emeryturami – przyszłe emerytury mogą być wysokie, jeśli będziemy mieli przez całą karierę dobrze płatną pracę, a gospodarka będzie rozwijała się szybko, ale jeśli za dwadzieścia lat okaże się, że mamy pracę gorszą lub nie mamy jej wcale, a gospodarka wpadła w stagnację, to także emerytury będą niższe – to łatwiej byłoby podnieść skłonność do dobrowolnego, dodatkowego oszczędzania. Znów odwołując się do Kahnemana – uniknięcie straty (emerytury niższej niż spodziewana) może być bezcenne, a w przypadku osiągnięcia zysku zawsze można go przeznaczyć na prezenty dla wnuków.