Pracownicze programy emerytalne wprowadzono w Polsce niemal dwie dekady temu. Są wciąż stosunkowo mało popularnym narzędziem oszczędzania na starość.
Od wprowadzenia rozwiązań prawnych umożliwiających zakładanie pracowniczych programów emerytalnych (PPE) minęło już wystarczająco czasu, aby można było stwierdzić, że coś poszło nie tak. Produkt bardzo korzystny dla pracownika, który może być dodatkowym „wabikiem” ze strony pracodawcy wprowadziło według danych Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) na koniec grudnia 2016 r. nieco ponad 1 tys. firm.
PPE zostało objętych prawie 400 tys. pracowników, co stanowi zaledwie 2,5% ogółu liczby osób pracujących. Wartość zgromadzonych aktywów w PPE wyniosła 11,4 mld zł. To wprawdzie więcej niż wynoszą oszczędności na indywidualnych kontach emerytalnych (IKE) oraz indywidualnych kontach zabezpieczenia emerytalnego (IKZE) – łącznie blisko 9 mld zł – ale wciąż znacznie poniżej krajowych potrzeb.
Nie udało się wypracować rozwiązań, które spowodowałyby, że pracownicze programy byłyby powszechne. Jednak wkrótce za sprawą zmian w systemie może się to zmienić.
Decyzja należy do pracodawcy
PPE są częścią systemu emerytalnego, a dokładnie jego trzeciego filara. Umożliwiają odłożenie na starość większych kwot (w skali roku) niż inne ustawowe formy dodatkowego oszczędzania (IKE i IKZE). Obecnie do programu jeden uczestnik może rocznie dodatkowo wpłacić ponad 19 tys. zł, jednak jest to zależne od pracodawcy, który ponosi główny ciężar finansowania programu i decyduje, czy PPE zostanie utworzone.
Funkcjonowanie programów polega na tym, że pracodawcy wpłacają środki, niezależnie od składek do ZUS i OFE, na prywatną emeryturę dla swoich pracowników. Istotną zaletą PPE jest zwolnienie wpłacanych składek przez pracodawcę ze składki do ZUS oraz zwolnienie wypłacanych środków z 19-proc. podatku od zysków kapitałowych.