Pracownicze plany kapitałowe, które zgodnie z zapowiedziami rządu mają wejść w życie z początkiem 2019 r., będą oparte na funduszach cyklu życia/zdefiniowanej daty, dziś szerzej nieznanych w Polsce.
Podpowiedź w nazwie
Pracownicy, którym firmy zaoferują PPK, nie mają na razie czego porównywać. Choć latem tego roku aktywa zgromadzone w polskich funduszach zdefiniowanej daty przekroczyły 1 mld zł, ich oferta pozostaje zdecydowanie uboga. Zarządzają nimi tylko dwa TFI – PKO i NN Investment Partners. W dodatku fundusze działają zbyt krótko – pierwszym pełnym rokiem kalendarzowym był 2013 r., żeby ocenić ich efektywność w emerytalnej perspektywie.
Dostępne nad Wisłą fundusze cyklu życia co do zasady są portfelami składającymi się z innych funduszy (fundusze źródłowe nie pobierają opłaty za zarządzanie, jest ona naliczana tylko raz). Data w nazwie określa przybliżony rok przejścia na emeryturę.
– Zasadę działania funduszy PKO Zabezpieczenia Emerytalnego wytłumaczę na przykładzie funduszu, który ma w nazwie datę 2030, przeznaczonego przede wszystkim dla osób urodzonych w latach 60. Do 2020 r. udział akcji w jego portfelu może wynosić 20–60 proc. Od początku 2020 r. do końca 2029 r. 0–30 proc. Po 2030 r. to już maksymalnie 10 proc. – wyjaśnia Łukasz Witkowski, zarządzający PKO TFI. – Co do zasady, po 2030 r. będziemy się starali utrzymywać udział akcji w subfunduszu najbliżej 0 proc. Może się jednak zdarzyć, że po ewentualnej istotnej przecenie rynkowej uznamy, że akcje są tak tanie, a stosunek potencjalnego zysku do ryzyka tak atrakcyjny, że zwiększymy ich udział, np. do 5 proc. portfela – dodaje.