W ostatnich tygodniach (wrzesień 2015 roku) właściwie we wszystkich gazetach cytowano fragmenty wywiadu, jakiego udzielił PAP Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów UOKiK), Pan Adam Jasser. Jak można przypuszczać większość tej rozmowy poświęcono kwestiom ochrony interesów konsumentów na rynku finansowym, głównie zaś nowym regulacjom prawnym, w tym m.in. zapowiadanym zmianom ustawy o działalności ubezpieczeniowej.
Czytając obszerne fragmenty wywiadu i częściowo komentarze dziennikarzy, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że zapowiadane działania Urzędu oraz planowane zmiany w przepisach prawa, choć istotnie wzmocnią pozycję UOKiK i Komisji Nadzoru Finansowego oraz znacznie mocniej zaakcentują ochronę interesów klientów w praktyce mogą okazać się średnio skuteczne. I choć Prezes Jasser kilkukrotnie podkreślał, że zdaje sobie sprawę, jak trudne jest w praktyce codzienne konfrontowanie się ze „sprawnością" nie zawsze uczciwych firm inwestycyjnych i pośredników finansowych to jednak lista pomysłów i narzędzi, z jakich chce korzystać w „walce" o interesy konsumentów niewiele jednak różni się od obecnej praktyki, którą trudno uznać za skuteczną.
Przy okazji w przepisać znalazły się również pomysły, które w moim przekonaniu już na pierwszy rzut oka budzą wątpliwość co do swojej skuteczności. Przykładem niech będzie kwestia obowiązków informacyjnych, której to sprawie Prezes UOKiK (a wcześniej ustawodawca) nadali niezwykle ważną rolę w procesie ochrony interesów konsumentów. Z lektury wywiadu przebija głęboka wiara w to, że właśnie dzięki nowym obowiązkom informacyjnym prawa inwestorów będą chronione lepiej i że w końcu skutecznie ograniczone zostaną praktyki tzw. missellingu, czyli wprowadzania inwestorów w błąd co do faktycznej konstrukcji produktu (np. w zakresie ryzyka inwestycyjnego), czy też sprzedawania produktów inwestycyjnych nie odpowiadających potrzebom i profilowi inwestorów. Sądzę, że nadawanie tej kwestii tak dużego znaczenia to błąd. Doświadczenia ostatnich lat przekonują bowiem, że jedynie „formalne" wprowadzanie dodatkowych obowiązków informacyjnych, np. w formie wymogu dostarczania inwestorowi informacji o ryzyku związanym z inwestowaniem sprowadza się często wyłącznie do zdobycia podpisu pod kolejnym załącznikiem do umowy. W efekcie klient ma wrażenie, że produkt jest bardzo skomplikowany i że jego warunki są znacznie trudniejsze do zrozumienia niż kiedyś. Skutek bywa więc odwrotny od zamierzonego. Choć formalnie inwestor potwierdził, że zapoznał się z daną informacją, to w praktyce najczęściej to „zapoznanie" ograniczone jest do złożenie podpisu pod kolejnym dokumentem.
Oczywiście intencją regulatora nie jest tego typu praktyka. Jednak obawiam się, że bezrefleksyjne mnożenie obowiązków informacyjnych może właśnie tak w praktyce wyglądać. Pojawia się więc pytanie co stanowić może alternatywę do takich działań? Pozwolę sobie przedstawić jedynie dwa pomysły, które wydają się najłatwiejsze do zastosowania, co więcej przynajmniej jeden funkcjonuje w naszym kraju od wielu lat i pomimo pewnych wad wydaje się, że może być skutecznie skopiowany również w stosunku do instytucji ubezpieczeniowych. Mam tutaj na myśli regulacje dotyczące funduszy inwestycyjnych. W ich przypadku przepisy dot. konstrukcji oferowanych produktów (typy funduszy, uprawnienia inwestorów, limity i kierunki inwestycji, struktura kosztów, itp.) są zdecydowanie bardziej precyzyjne, niż ma to miejscu na rynku ubezpieczeniowym. I choć sytuacja daleka jest od doskonałości to jednak przejrzystość produktów oferowanych przez towarzystwa funduszy inwestycyjnych jest często nieporównywalna do tzw. polisolokat, a czasami również do tzw. unit linków, czyli tzw. ubezpieczeń z funduszem kapitałowy,. Nie wspomnę tutaj o kwestii kosztów – opłaty likwidacyjne sięgające kilkudziesięciu procent zainwestowanych kwot na rynku funduszy inwestycyjnych są nie spotykane. Najkrócej mówiąc to dowód, że można jednak skutecznie zdefiniować wymagania odnośnie konstrukcji produktu, akcentując ww. najważniejsze elementy, mniejszą rolę poświęcając natomiast kwestiom kontroli i działaniom regulatora w stosunku do instytucji, których praktyki działania zostały uznane za niewłaściwe, czy też uderzające w interes inwestora.
Świadom jestem jednocześnie, że nie jest możliwe (i pewnie nie jest też celowe) takie proste przeniesienie wszystkich (większości) regulacji „produktowych". Fundusze inwestycyjne to przecież produkty inne niż ubezpieczenia. Sądzę jednak, że w zakresie w jakim te ostatnie związane są z inwestowaniem środków powierzonych przez klientów wiele zapisów ustawy o funduszach inwestycyjnych może stanowić najlepszy punkt odniesienia dla odpowiednich regulacji ubezpieczeniowych. Na zakończenie warto też podkreślić, że przyjęty przez Radę Ministrów projekt zmian ustawy o działalności ubezpieczeniowej potwierdza przedstawiony powyżej pogląd, i zakładając, że w takim kształcie ustawa rzeczywiście wejdzie w życie (co nie jest pewne patrząc na „napięty" grafik prac parlament\u i zbliżające się wybory parlamentarne) to sposób regulacji ubezpieczeniowych produktów inwestycyjnych istotnie zbliży się do praktyk „regulacyjnych" znanych dotąd z rynku funduszy inwestycyjnych.