Przełom w demografii. Koniec kłopotów ZUS?

Zdrowy rozsądek podpowiada, że jeżeli tylko mamy taką możliwość powinniśmy samodzielnie dbać o naszą przyszłość.

Publikacja: 11.07.2014 13:36

Krzysztof Nowak, członek zarządu Mercer Polska

Krzysztof Nowak, członek zarządu Mercer Polska

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Red

Nikogo nie trzeba przekonywać, że zjawiska i tendencje demograficzne są kluczowe dla bezpieczeństwa systemu ubezpieczeń społecznych, w tym systemu emerytalnego, decydując z jednej strony o potencjale składkowym (ile składek będzie wpływać do ZUS), z drugiej zaś wyznaczając potencjalną wysokość świadczeń. W ostatnich dniach ukazało się w prasie kilka optymistycznych artykułów czasami wywołujących wrażenie, że jesteśmy w przededniu „rewolucji" demograficznej.

Mam tu na myśli teksty opisujące m.in. spadek (zatrzymanie wzrostu) liczby emerytów, czy wieszczące koniec obniżania się wskaźników dzietności. Podobnie optymistycznie zabrzmiały artykuły wskazujące na wzrost liczby obcokrajowców ubiegających się o legalizację pobytu i pracy w Polsce. I choć ww. dane statystyczne były prezentowane w sposób wyważony, to część komentarzy, a tym samym ich wydźwięk wydał mi się przesadnie optymistyczny. Odniosłem wrażenie (być może nieuprawnione), że część z autorów tekstów wierzy, że zmiana negatywnych tendencji demograficznych jest już trwała, i że wszystkie one w istotny sposób wpłyną pozytywnie na sytuację i bezpieczeństwo systemu ubezpieczeń społecznych.

Moim zdaniem wiele wskazuje jednak na to, że powołane na wstępie statystyki w żadnym, albo jedynie w niewielkim jedynie stopniu są w stanie „zbilansować" efekt szeregu innych, krańcowo negatywnych zjawisk. Mam tu na myśli przede wszystkim systematyczne starzenie się społeczeństwa, malejący w przyszłości zasób osób w wieku produkcyjnym, czy w końcu niską aktywność zawodową Polaków.

Co więcej niektóre z prezentowanych zjawisk, np. te dotyczące dzietności (jej obecny wskaźnik to ok. 1,3 dziecka na rodzinę, czyli blisko dwa razy mniej niż w 1980 roku) właściwie nadal wyglądają dramatycznie, szczególnie w porównaniu do takich krajów jak Francja, czy Szwecja. Inne, jak potencjalny wzrost liczby osób zainteresowanych osiedleniem się w Polsce, nawet jeżeli okażą się zjawiskiem trwałym to ich rzeczywisty wpływ na rynek pracy i gospodarkę jeszcze długo będzie raczej ograniczony. Oczywiście w żaden sposób nie lekceważmy tych dobrych informacji. Warto jedynie pamiętać, że ich wpływ na szeroko rozumiany potencjał gospodarczy i bezpieczeństwo Polski może być analizowany chyba wyłącznie w bardzo długiej perspektywie i prawdopodobnie ujawni się (jako istotne zjawisko) najwcześniej za lat kilkanaście lub kilkadziesiąt. Ponadto, skala przyjazdów do Polski jeszcze długo nie zdoła zrekompensować „ubytku" spowodowanego emigracją do Wielkiej Brytanii, Irlandii i innych krajów UE (szacuje się, że wciąż z tego tytułu ubywa do 100 tys. Polaków rocznie). Co istotne wydaje się, że większość emigrantów wcale nie pali się z szybkim powrotem do kraju. Oni również czekają na impuls, istotne zmiany na rynku pracy, które zachęcą ich do powrotu do Polski.

Wielu ekspertów uważa, że zagrożenia dla systemu ubezpieczeń społecznych, w tym naszych przyszłych emerytur mają charakter znacznie bardziej trwały, „wieloczynnikowy" i, że w praktyce żaden z wymienionych powyżej czynników nie jest w stanie tych zagrożeń szybko ograniczyć, a tym bardziej wyeliminować. Wśród tych zagrożeń najczęściej wymienia się:

1. Spadek liczby mieszkańców Polski (na którą obok niskiej dzietności niebagatelny wpływ ma również skala emigracji).

2. Spadek udziału osób w wieku produkcyjnych w całej populacji, przy jednoczesnym wzroście osób w wieku 60/65+ (z obecnych 19% do 27% w 20130 roku), m.in. spowodowanym wydłużaniem się oczekiwanej długości życia.

3. Niską aktywność zawodową Polaków, w tym szczególnie w grupie 55+. Ta ostatnia wynosi w Polsce obecnie nieco ponad 41% (grupa osób w wieku 55-64), a w grupie 45-64 jedynie 57%, w porównaniu do blisko 75% w Niemczech, czy ponad 70% w Wielkiej Brytanii, czy na Litwie.

Przekornie ten ostatni element możemy uznać za korzystny czynnik potencjalnie zwiększający bezpieczeństwo systemu ubezpieczeń społecznych w długim i średnim terminie. O ile bowiem dwie pierwsze grupy zjawisk decydują o mniejszej liczbie potencjalnych płatników składek w przyszłości, o tyle ten ostatni wyznacza „ukrytą" rezerwę zasobów pracy. Niestety wcale nie jest oczywiste, czy rezerwę tą łatwo będzie nam w przyszłości uruchomić.

Pamiętajmy również, że o potencjale składkowym ZUS decydują obok liczby osób opłacających składki (teraz i w przyszłości) również wysokość składek oraz poziom wynagrodzeń, który stanowi podstawę ich naliczania. Jedynie pierwszy z tych elementów związany jest z demografią i zjawiskami opisanymi powyżej. Dwa pozostałe mają absolutnie inny charakter. O wysokości składek decydują politycy (Sejm), natomiast poziom wynagrodzeń ściśle związany jest z poziomem gospodarczy i tempem w jakim Polska się rozwija.

Odnośnie pierwszego z ww. elementów – liczby osób opłacających składki ZUS – to wiemy, że tym parametrem zarządzać można jedynie w ograniczonym stopniu. Co więcej wymaga to od rządzących wiedzy, odwagi i konsekwencji w podejmowaniu i realizacji decyzji. Przykładem takich „trudnych" (choć wcale nie twierdzę, że obecnie niezbędnych) decyzji mogłoby być np. poszerzenie „bazy składkowej" poprzez włączenie do publicznego systemu emerytalnego grup zawodowych będących dzisiaj poza nim (np. rolników), czy też bardziej konsekwentne powiązanie wysokości świadczeń z kwotami wpłaconych do systemu składek (np. górnicy, służby mundurowe, itp.).

O rzeczywistej skali zobowiązań systemu ubezpieczeń społecznych wcale nie będą decydować wyłącznie zjawiska demograficzne. Choć wyznaczać one będą zakres możliwych decyzji to decyzje te podejmować będą politycy. Wielokrotnie w ostatnich latach widzieliśmy w jaki sposób w praktyce zmieniane były takie parametry jak wiek emerytalny (właśnie podniesiony), wysokość składek na ubezpieczenia społeczne (właśnie zmieniona ich struktura z korzyścią dla ZUS, a kosztem OFE), czy w końcu sposób waloryzacji składek na kontach w ZUS (również kilkukrotnie zmieniany w okresie ostatnich 15 lat). Niektóre z tych elementów mają znaczenie większe (np. wiek emerytalny), inne mniejsze. Wszystkie jednak wyznaczają drugi (pierwszym jest wysokości składek) element tego równania, czyli wielkość zobowiązań systemu.

Cały publiczny system ubezpieczeń społecznych, w tym również emerytalny będzie musiał więc w przyszłości sprostać wyzwaniom i warunkom definiowanym nie tylko przez zjawiska demograficzne, ale również szereg innych czynników, poczynając od gospodarczych, a na społecznych kończąc. Z perspektywy finansów ZUS-u należy pamiętać, że już dzisiaj budżet FUS-u nie równoważy się i deficyt nie będzie maleć w najbliższych latach. Sam Zakład w swoich kalkulacjach szacuje, że ok. 2020 roku deficyt może sięgnąć kwoty 100 mld złotych. Dla porównania dzisiaj ZUS wypłaca rocznie nieco ponad 100 mld złotych z tytułu świadczeń emerytalnych. Zestawienie tych dwóch cyfr wskazuje na ile istotna jest kwota deficytu. Z tej perspektywy kwestia wartości składek, jakie wpływają do ZUS i z których zakład finansuje większość swoich wydatków jest krytyczna nie tylko z perspektywy samego ZUS, ale również ministra finansów, który w finansowaniu wspomnianego powyżej deficytu musi również uczestniczyć.

I tutaj kolejna refleksja. Otóż uważam, że w dzisiejszej dyskusji o emeryturach odwoływanie się do idei „emerytur Bismarckowskich" wydaje się być, jeżeli nie błędem to przynajmniej pewnego typu naiwnością. O ile sama koncepcja przetrwała ponad 100 lat to jednak dzisiaj właściwie nie ma na świecie przykładów, że model w którym pracujący mogą w całości sfinansować w odpowiedniej wysokości świadczenia emerytom może być kontynuowany. Oczywiście zawsze możemy powiedzieć, że oryginalny pruski koncept wystarczy dopasować do zmiennych warunków współczesnego świata, np. odpowiednio wydłużając wiek emerytalny i w ten sposób istotnie ograniczyć liczbę osób pobierających świadczenia z systemu. Być może jednak najbardziej oczywistym efektem takiego działania byłoby w praktyce takie ograniczenie liczby świadczeniobiorców, że system przestałby być dla kogokolwiek atrakcyjny. Wyobraźmy sobie bowiem podniesienie dzisiaj wieku emerytalnego do 70 lat. Kogo w ten sposób uszczęśliwimy, a właściwie to jaki rząd odważy się w ogóle taką inicjatywę realizować? Co w takim razie nam pozostaje? Dla części polityków takim pomysłem jest koncepcja emerytury obywatelskiej. Wydaje się jednak, że aby pomysły tego typu były rzeczywiście możliwe do zastosowania to należałoby wysokość emerytur istotnie obniżyć. Wówczas rzeczywiście emerytury dla wszystkich będą równe, ale ich wysokość z pewnością wielu rozczaruje. W takim przypadku, aby utrzymać choć część statusu materialnego sprzed przejścia na emeryturę każdy z nas musiałby pracując odkładać dodatkowe środki z myślą o przyszłości. Oczywiście istnieje szereg alternatywnych rozwiązań. Patrząc jednak na obecną skalę zobowiązań ZUS-u, prawdopodobne scenariusze zmian na rynku pracy, czy też tendencje demograficzne to właściwie bez większego błędu można już dzisiaj założyć, że wszystkie one sprowadzać się będą, albo do ograniczania liczby osób pobierających świadczenia, albo do obniżania samych świadczeń, a w końcu do podwyższania składek lub podatków. Zdaję sobie sprawę, że nikomu nie spodoba się tak sformułowana lista „możliwości".

Niezależnie jednak od kierunku, w którym zmieniany będzie nasz system emerytalny z pewnością wzrastać będzie znaczenie dobrowolnych oszczędności. Z samego oczekiwania, że państwo powinno odpowiadać za nasze emerytury (z badań CBOS wynika, że myśli tak 70% Polaków) niewiele niestety będzie wynikać. Aby wywiązać się ze swoich obietnic każde państwo potrzebuje środków. Niestety gwarancji, że ich wystarczy nie ma. W efekcie zdrowy rozsądek podpowiada, że jeżeli tylko mamy taką możliwość powinniśmy samodzielnie dbać o naszą przyszłość. Jeżeli negatywne scenariusze się nie zrealizują to super, będziemy mieli „więcej niż sądziliśmy". Jeżeli jednak się zrealizują otrzymamy tyle na ile liczyliśmy.

Nikogo nie trzeba przekonywać, że zjawiska i tendencje demograficzne są kluczowe dla bezpieczeństwa systemu ubezpieczeń społecznych, w tym systemu emerytalnego, decydując z jednej strony o potencjale składkowym (ile składek będzie wpływać do ZUS), z drugiej zaś wyznaczając potencjalną wysokość świadczeń. W ostatnich dniach ukazało się w prasie kilka optymistycznych artykułów czasami wywołujących wrażenie, że jesteśmy w przededniu „rewolucji" demograficznej.

Mam tu na myśli teksty opisujące m.in. spadek (zatrzymanie wzrostu) liczby emerytów, czy wieszczące koniec obniżania się wskaźników dzietności. Podobnie optymistycznie zabrzmiały artykuły wskazujące na wzrost liczby obcokrajowców ubiegających się o legalizację pobytu i pracy w Polsce. I choć ww. dane statystyczne były prezentowane w sposób wyważony, to część komentarzy, a tym samym ich wydźwięk wydał mi się przesadnie optymistyczny. Odniosłem wrażenie (być może nieuprawnione), że część z autorów tekstów wierzy, że zmiana negatywnych tendencji demograficznych jest już trwała, i że wszystkie one w istotny sposób wpłyną pozytywnie na sytuację i bezpieczeństwo systemu ubezpieczeń społecznych.

Pozostało 89% artykułu
Materiał Partnera
Zainwestuj w przyszłość – bez podatku
Materiał Partnera
Tak możesz zadbać o swoją przyszłość
Emerytura
Wypłata pieniędzy z PPK po 2 latach oszczędzania. Ile zwrotu dostaniemy
Emerytura
Autozapis PPK 2023. Rezygnacja to dobry pomysł? Eksperci odpowiadają
Emerytura
Emeryci ograniczają wydatki. Mają jednak problemy z długami