Akcje spółek giełdowych były bez wątpienia najlepszą inwestycją 2012 roku. Wiele wskazuje na to, że nie oddadzą pierwszego miejsca na inwestycyjnym podium. Wycena globalnego rynku akcji cały czas jest atrakcyjna, a napływ środków do funduszy inwestycyjnych zarówno na świecie, jak i w Polsce dopiero niedawno przyspieszył. Długo oczekiwane uspokojenie nastrojów na giełdach w końcu nadeszło i jeżeli gdzieś nie dojdzie do wybuchu następnego kryzysu, taka sytuacja będzie owocować napływem kolejnych fal inwestorów głodnych większych zysków niż te, na które można liczyć, kupując jedynie bezpieczne aktywa.
- Nie bez znaczenia pozostanie oczywiście wybór rynku, na którym zainwestujemy nasze pieniądze. Mimo że w 2012 roku akcje generalnie drożały, stopa zwrotu na niektórych rynkach (jak Hiszpania, czy najgorszy rynek zeszłego roku – Ukraina) była ujemna, podczas gdy w Turcji przekroczyła 50 proc. Jak wybrać region o możliwie największym potencjale wzrostu? Wydaje się, że należy patrzeć przede wszystkim na fundamenty gospodarki. Gdy PKB dynamicznie rośnie, przekłada się to zwykle na dobre wyniki inwestycji giełdowych. Jednak ta ogólna reguła to odrobinę za mało, by trafnie wybrać wzrostowy rynek - mówi Maciej Bitner, główny ekonomista Wealth Solutions.
Po pierwsze spółki notowane na giełdach nie zawsze są najlepszym instrumentem do zarabiania na rosnącej gospodarce danego kraju. Na przykład w Chinach, gdzie ponad 80 proc. spółek giełdowych kontroluje państwo, mimo bezprecedensowego boomu gospodarczego inwestorzy na giełdzie w Szanghaju nie zarobili w ostatnich 10 latach praktycznie nic. Nie aż tak zła, choć jednak podobna sytuacja panuje w Rosji. Do inwestowania w krajach, w których nie ma poszanowania dla praw mniejszościowych akcjonariuszy, trzeba więc podchodzić z dużą dozą ostrożności.
- Po drugie ważne jest, jak sytuację w danym kraju postrzegają inwestorzy, a więc jak wycenione są spółki. Przykładowo szwajcarska giełda dała zarobić w mijającym roku 16 proc. To całkiem nieźle, choć daleko jej do giełdy w Atenach, która przyniosła aż 35 proc. Choć gospodarka grecka jest bez porównania w gorszej sytuacji od szwajcarskiej, oczekiwania inwestorów na początku 2012 roku były tak niskie, że rzeczywistość okazała się mimo wszystko znacznie od nich lepsza - mówi Maciej Bitner.
Miarą oczekiwań inwestorów jest wycena danego rynku. Jak ją mierzyć? Najpopularniejszy wskaźnik to C/Z, czyli Cena do Zysku, który mówi, ile musimy płacić za jednego dolara zysku, który wypracowała spółka. Im wyższy wskaźnik C/Z, tym walor droższy. Miara ta jest bardzo niedoskonała, gdyż ignoruje wpływ cyklu koniunkturalnego na wycenę spółek. Przykładowo niski wskaźnik C/Z wcale nie musi oznaczać, że na rynku jest tanio, może to być jedynie wynik tego, iż dzięki wysokiemu wzrostowi gospodarczemu zyski spółek są w danym roku wyjątkowo duże. Za rok, gdy koniunktura się pogorszy i zyski spadną, okaże się, że akcje, które kupiliśmy, wcale nie były tanie. Ponieważ wartość spółek zależy od oczekiwanych zysków nie w perspektywie roku, lecz najbliższych kilkunastu lat, ich ceny należy odnieść do wyników przedsiębiorstw na przestrzeni całego cyklu koniunkturalnego. Wedle takiego pomysłu został skonstruowany wskaźnik Roberta Shillera (dla amerykańskiego indeksu S&P 500 dostępny na jego stronie internetowej).