Wydaje się, że wydłużenie czasu pracy do 67 lat jest przesądzone; ustawa czeka na podpis prezydenta Bronisława Komorowskiego. Zmiana ta nie spowoduje jednak, że przyszli emeryci będą wieść luksusowe życie. Najwyżej świadczenie z systemu publicznego, czyli z ZUS i OFE, uchroni ich przed ubóstwem.
Jak mówi prof. Jerzy Osiatyński, doradca prezydenta RP, bez wydłużenia wieku emerytalnego stopa zastąpienia (relacja między ostatnią pensją a pierwszą emeryturą) wyniosłaby dla kobiet 20 – 25 proc. System emerytalny jest bowiem tak skonstruowany, że wysokość świadczenia zależy od tego, ile pieniędzy zgromadzimy na naszych emerytalnych kontach, jak długo będziemy płacili składki oraz ile lat będziemy pobierali świadczenie.
– Dzięki podniesieniu wieku emerytalnego wydłuża się okres oszczędzania i zarazem skraca czas pobierania świadczenia. Daje to zatem podwójny efekt – przyznaje Agnieszka Chłoń-Domińczak z SGH, była wiceminister pracy. Każdy dodatkowy rok pracy podnosi więc wysokość emerytury.
– Kobieta urodzona w 1956 r., która po zmianie przepisów przejdzie na emeryturę o rok później, może liczyć na lepszą relację ostatniego wynagrodzenia do emerytury o ponad 10 proc. Zatem o rok dłuższy okres pracy daje o 10 proc. wyższą emeryturę – tłumaczy Piotr Lewandowski, główny ekonomista Instytutu Badań Strukturalnych.
Gdyby kobieta urodzona w 1956 r. przez całe życie miała przeciętną płacę (teraz jest to ok. 3,6 tys. zł brutto), to po podniesieniu wieku emerytalnego o rok (lub nieco więcej) dostałaby 1362 zł zamiast 1200 zł (wszystkie wyliczenia w cenach bieżących).