System emerytalny – tykająca bomba

Propozycje zmian wieku emerytalnego wywołały ostatnio w mediach dość gwałtowną i emocjonalną dyskusję, w której niestety niemałą rolę odgrywają wątki populistyczne

Publikacja: 29.02.2012 04:21

System emerytalny – tykająca bomba

Foto: ROL

Argumenty wysuwane przez wszystkie strony biorące w dyskusji udział wynikają z przesłanek ideologicznych, a nie pragmatycznych czy ekonomicznych. Powoduje to, że nawet jeśli zawierają element racjonalny, są odrzucane przez drugą stronę, z tychże ideologicznych względów. Nie wróży to dobrze naszym przyszłym emeryturom.

Chciałbym podjąć próbę czysto racjonalnej analizy zagrożeń wynikających z konstrukcji systemu emerytalnego. Jeśli ideologiczne dyskusje polityków nie przekształcą się w jak najbardziej rzeczywiste działania to zagrożenia te z ogromnym prawdopodobieństwem mogą doprowadzić do katastrofy systemu. Nie chciałbym jednak malować jedynie czarnego scenariusza, ale również pokazać jak można uniknąć przynajmniej kilku z tych zagrożeń.

Na początek kilka faktów, które pomogą w zrozumieniu skali problemu:

- deficyt ZUS w ramach funduszu emerytalnego w roku 2011 – 22,8 mld (planowany)

- przewidywany deficyt ZUS w ramach funduszu emerytalnego w roku 2017 – 49,5 mld (wariant optymistyczny)

- struktura ludności w podziale na grupy wiekowe związane z aktywnością zawodową  – według prognozy na 2035 rok liczba osób w tzw. wieku produkcyjnym spadnie o 4 mln w porównaniu do roku 2010; w tym samym czasie nastąpi przyrost ludności w wieku emerytalnym o blisko 3 mln. Ujmując to inaczej – dziś na jednego pobierającego emeryturę przypada 3,8 osób w wieku produkcyjnym, według prognozy GUS w 2035 ta proporcja wynosić będzie 2,1 czyli pogorszy się o blisko o 45%.

 

Ludność według wieku (w %) w latach 1990-2010 oraz Ludność według ekonomicznych grup wieku w wybranych latach – źródło i dane GUS.

- przyrost naturalny:

 

Ruch naturalny ludności w latach 1990–2010 oraz Urodzenia i zgony w latach 1997 – 2007 wraz z prognozą na okres 2008 – 2035 – źródło i dane GUS.

- dzietność kobiet (liczba rodzących się dzieci przypadających na kobietę) – utrzymanie pozytywnego przyrostu naturalnego zapewnia współczynnik na poziomie 2,1. Tymczasem nasz dzisiejszy wskaźnik - 1,3-1,4 - to jeden z najgorszych wyników w Europie;

 

Współczynniki dzietności w latach 1990-2009 – źródło i dane GUS.

 

Te wszystkie dane mają uświadomić problem, który narasta w Polsce od lat 90. – niski przyrost naturalny czyli kurczenie się naszego społeczeństwa. Co gorsza, nie wygląda na to, aby była to chwilowa sytuacja, ale raczej stały trend w różnym nasileniu występujący  również w innych krajach europejskich.

Dlaczego ta informacja jest tak istotna z punktu widzenia przyszłych emerytur? Odpowiedź na to pytanie zawiera się w konstrukcji naszego systemu emerytalnego, a dokładnie w jego części nazywanej I filarem. Jest to część emerytur wypłacana przez ZUS, a działająca na zasadzie tzw. redystrybucji. Redystrybucja oznacza, że składki emerytalne zebrane od wszystkich pracujących są następnie wypłacane tym, którzy emerytury pobierają. Nie ma tu żadnego elementu gromadzenia kapitału na przyszłość. Pieniądze wpływają do ZUS, a następnie są przez ZUS wypłacane. A jeśli tych pieniędzy jest za mało, to oczywiście dopłaca budżet państwa - czyli dopłacamy my wszyscy w formie podatków.

Z taką sytuacją mamy do czynienia już dziś – w 2011 roku dopłaty do funduszu emerytalnego miały wynieść 22,8 mld. O tym, ile pieniędzy zabraknie w przyszłości ZUS-owi, zadecyduje wysokość wpływów składek emerytalnych płaconych przez wszystkich pracujących. A o tym, jak duże będą te wpływy, zadecyduje przede wszystkim liczba tychże pracujących i wysokość ich zarobków. O ile możemy liczyć, że wysokość zarobków w Polsce będzie rosnąć, to liczba pracujących - o ile utrzymają się dzisiejsze trendy demograficzne - będzie spadać. Przy czym spadek ten będzie ogromny.

Spadek proporcji pracujących do pobierających świadczenia emerytalne o 45% będzie miał olbrzymi wpływ na wypłacalność systemu. Podchodząc do problemu czysto matematycznie – wysokość składek do ZUS musiałaby w takiej sytuacji wzrosnąć o około 80%, żeby utrzymać dzisiejszy poziom emerytur  (ten sam efekt oczywiście możemy osiągnąć podnosząc podatki o odpowiedni procent – efekt dla naszej kieszeni będzie dokładnie taki sam). Alternatywą jest drastyczne obniżenie emerytur, czyli zbilansowanie systemu po stronie wypłat, a nie wpłat. Oba rozwiązania wyglądają dramatycznie: ucierpią albo przyszli emeryci, których szansę na godną emeryturę maleją z dnia na dzień, albo dzisiejsze nastolatki, które po wejściu w dorosłe życie jako pracownicy będą uginać się pod ciężarem obciążeń podatkowych (ZUS to w praktyce parapodatek).

W perspektywie następnych 20 lat za wszystkie decyzje podejmowane dziś przez polityków zapłacą przede wszystkim dzisiejsi 30-40-latkowie i ich dzieci. Dramat tej sytuacji polega na tym, że jeśli dziś nie zaczniemy naprawiać systemu, to w sposób nieunikniony rozsypie się on za dwadzieścia lat. Co gorsza, ze względu na leżącą u podstaw problemu demografię,  nie zadziała tutaj klasyczne podejście polityków, zaczniemy naprawiać jak już wszystko zacznie się walić" – wtedy będzie już za późno.

Jak więc uratować system? Co powinno się wydarzyć, by nasz system emerytalny nie rozsypał się jak domek z kart? Moim zdaniem rozwiązanie jest tylko jedno – musimy zapewnić zachowanie proporcji pomiędzy pracującymi i pobierającymi świadczenia emerytalne. Liczbę emerytów, z jaką będziemy mieli do czynienia za 20 -30 lat, znamy dokładnie – wszystkie te osoby już dzisiaj są obecne na rynku pracy. Propozycje podwyższenia wieku emerytalnego są niewystarczające i niestety, wbrew głoszonym hasłom, mają charakter doraźny i nie wynikają z perspektywicznego podejścia do całości problemu.

Podwyższenie wieku emerytalnego o 2 lata dla mężczyzn i o 7 lat dla kobiet poprawi sytuację jedynie na chwilę.  Istnieje ponadto duże ryzyko, że naturalny trend wydłużania życia zniweluje finansowy efekt tych zmian do zera. Chciałbym jednak zaznaczyć, że podwyższenie wieku emerytalnego jest moim zdaniem decyzją słuszną - żyjemy coraz dłużej i niestety musimy również dłużej pracować - nie jest to jednak strukturalne rozwiązanie problemu.

To, co powinniśmy robić, to starać się w perspektywie 20-30 lat zwiększać populację pracowników, czyli płacących składki emerytalne. Jak możemy to zrobić? Mamy dwa wyjścia.

Pierwsze to zwiększenie napływu siły roboczej z zewnątrz, czyli imigracja zarobkowa. Oznacza to otwarcie rynku pracy dla osób spoza Polski. Jeśli zaczniemy reagować za późno, rozwiązanie to  będzie de facto jedynym możliwym. Już dziś możemy obserwować je w Niemczech czy też Wielkiej Brytanii – bez napływu pracowników z zewnątrz obie te gospodarki miałyby dzisiaj poważne problemy.

Drugim wyjściem jest podjęcie wszelkich możliwych działań w celu zwiększenia przyrostu naturalnego. Potrzebujemy po prostu więcej rodzących się dzieci. Pamiętajmy, że to one, poprzez płacone składki i podatki, będą utrzymywały nas jako przyszłych emerytów. Taka jest konstrukcja dzisiejszego systemu emerytalnego nie tylko w Polsce, ale i w większości krajów europejskich.

W tym momencie dotykamy wrażliwych kwestii, dotyczących osobistych decyzji związanych z posiadaniem dziecka lub nie. Z mojej strony proponuję bardzo pragmatyczne podejście, które może być uznane za nieco kontrowersyjne.

Decyzja o posiadaniu dziecka jest osobistą sprawą każdego obywatela. Nikt nie powinien z pozycji ideologicznych próbować na nią wpływać. Niestety,  jak widzimy to dzisiaj, ma ona także wymiar ekonomiczny, wykraczający poza sferę osobistą. Decyzja o bezdzietności ma bezpośredni wpływ na przyszłą liczbę osób pracujących na naszą emeryturę. W przyszłości to właśnie dzieci osób, które się zdecydowały na ich posiadanie, będą się składać na utrzymanie nas jako emerytów. Nieco przerysowując sytuację – można by powiedzieć, że osoby, które decydują się na posiadanie dziecka ponosząc wszystkie koszty związane z jego wychowaniem, subsydiują osoby bezdzietne w momencie ich przejścia na emeryturę.

Wynika z tego, że aspekt ekonomiczny bardzo osobistej decyzji jest jednak nie bez znaczenia. Z ekonomicznego punktu widzenia państwo powinno robić wszystko, żeby w aktualnej sytuacji demograficznej, obywatele chcieli mieć jak najwięcej dzieci. Podkreślam – nie wynika to z żadnych światopoglądowych czy ideologicznych przesłanek, ale z czysto matematyczno-ekonomicznego podejścia. Każdy pracownik, nieco upraszczając, oddaje 20% swojego wynagrodzenia na obowiązkową składkę emerytalną czyli z punktu widzenia ZUS przy średnich zarobkach 3,5 tys. jest wart 8,4 tys. rocznie – przez 40 lat pracy wpłaci więc do systemu ponad 330 tys. zł. Zmniejszenie się liczby pracujących to realny ubytek takich kwot i konieczność ich zastąpienia innymi przychodami z budżetu państwa. W ten sposób dochodzimy do konkluzji - brak dzieci skutkuje wyższymi podatkami dla nas wszystkich.

Państwo zatem powinno robić wszystko co możliwe, aby zachęcać nas do posiadania jak najliczniejszego potomstwa. Powinno zachowywać się jak świadomy inwestor, który zdaje sobie sprawę, że każda złotówka dobrze zainwestowana w powiększenie naszej populacji zwróci się wielokrotnie i umożliwi stabilny rozwój gospodarki. Funkcjonują już w Europie rozwiązania, które skutecznie zachęcają obywateli do powiększania rodzin.

Mechanizmy, które działają pozytywnie na wzrost liczby rodzących się dzieci podzieliłbym na trzy rodzaje:

- zachęty podatkowe, powodujące, że obciążenia wynikające z posiadania dzieci są w jakiejś części refundowane poprzez system odliczeń. Na przykład system francuski wyraźnie preferuje gospodarstwa domowe z liczbą dzieci 3+. Wprowadzenie zachęt podatkowych można uznać za rozwiązanie, w którym nie mówimy o obniżeniu podatków, ale uznaniu, że kontrybucją tych gospodarstw w przyszłe dochody państwa są koszty ponoszone na wychowanie dziecka.

- finansowe zachęty socjalne, które przynajmniej w jakimś stopniu zrównują pracę zawodową z obowiązkami związanymi z wychowaniem dzieci. Przykładem takiego podejścia są długie, nawet 2-3 letnie, płatne urlopy wychowawcze (płatny nie zawsze oznacza wypłacaną pensję, może to być jej część, może to być też zasiłek wypłacany na dziecko). Dla modelu rodziny z więcej niż dwójką dzieci rozwiązania te stają się jeszcze korzystniejsze. Stosując taki model państwo uznaje, że wychowanie dzieci to istotny wkład ze strony obywatela (kobiety i mężczyźni są tu traktowani absolutnie równoprawnie), który należy potraktować jako rodzaj opłacanej przez państwo pracy. Tu warto odnieść się do pomysłów umożliwienia kobietom posiadającym dzieci wcześniejsze przechodzenie na emeryturę. Takie rozwiązanie ma sens tylko wtedy, jeśli nie będzie obniżało wysokości tejże emerytury (stosowane na przykład we Francji). Oznacza to, że część składek emerytalnych musiałaby być opłacana przez państwo. W przeciwnym razie „przywilej" stałby się klasyczną niedźwiedzią przysługą dla kobiet.

- udogodnienia socjalne ułatwiające życie rodzinom z dziećmi. Składa się na nie dostęp do żłobków, przedszkoli, szkół opieki medycznej i socjalnej – doskonałym przykładem jest tu model skandynawski. Celem tych działań jest ułatwienie podjęcia decyzji o posiadaniu dziecka. Sieć instytucji, na których pomoc możemy liczyć oraz fakt, że powrót do pracy zawodowej jest możliwy w każdej chwili, zdecydowanie zdejmują z takiej decyzji przynajmniej część jej „ciężaru" z punktu widzenia konsekwencji zawodowych i finansowych.

Niestety, w Polsce mamy do czynienia z minimalnymi zachętami podatkowymi. Nasz urlop wychowawczy jest długi, ale bezpłatny. Oznacza to, że państwo nie patrzy na wychowanie dziecka z perspektywy przyszłych korzyści. Dostępu do żłobków i przedszkoli oraz pozostałej infrastruktury wspomagającej rodzinę nie trzeba tu chyba nawet komentować. Podsumowując – dziś nasze państwo nie traktuje dziecka jako wartościowej inwestycji, bez której nie będzie w stanie w przyszłości funkcjonować; inwestycji, dla której stopa zwrotu jest bardzo wysoka, patrząc na przyszłe przychody z podatków, wkład w system emerytalny, rozwój gospodarczy i konkurencyjność naszej gospodarki (reguła – mało siły roboczej oznacza jej wysokie koszty jest nie do uniknięcia).

Dzisiejsza dyskusja o emeryturach, mimo że wciąż nie dotyka istoty problemu, jest mimo wszystko pewną szansą. Zmusza ona polityków do rozmowy o problemach, z którymi będziemy mieli do czynienia nie w perspektywie roku czy dwóch, ale wielu lat. Problemy demograficzne będą miały bezpośredni wpływ na naszą gospodarkę i na nasze życie za kilkadziesiąt lat. Byłoby dobrze, by ludzie odpowiedzialni za nasze państwo, niezależnie z jakiej opcji politycznej się wywodzą, rozumieli z jakimi problemami mają do czynieni i przedstawili plan ich rozwiązania. Na dziś takiego pomysłu nie widać.

Argumenty wysuwane przez wszystkie strony biorące w dyskusji udział wynikają z przesłanek ideologicznych, a nie pragmatycznych czy ekonomicznych. Powoduje to, że nawet jeśli zawierają element racjonalny, są odrzucane przez drugą stronę, z tychże ideologicznych względów. Nie wróży to dobrze naszym przyszłym emeryturom.

Chciałbym podjąć próbę czysto racjonalnej analizy zagrożeń wynikających z konstrukcji systemu emerytalnego. Jeśli ideologiczne dyskusje polityków nie przekształcą się w jak najbardziej rzeczywiste działania to zagrożenia te z ogromnym prawdopodobieństwem mogą doprowadzić do katastrofy systemu. Nie chciałbym jednak malować jedynie czarnego scenariusza, ale również pokazać jak można uniknąć przynajmniej kilku z tych zagrożeń.

Pozostało 95% artykułu
Materiał Partnera
Zainwestuj w przyszłość – bez podatku
Materiał Partnera
Tak możesz zadbać o swoją przyszłość
Emerytura
Wypłata pieniędzy z PPK po 2 latach oszczędzania. Ile zwrotu dostaniemy
Emerytura
Autozapis PPK 2023. Rezygnacja to dobry pomysł? Eksperci odpowiadają
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Emerytura
Emeryci ograniczają wydatki. Mają jednak problemy z długami