Ostateczna wersja tzw. reformy OFE jest doskonałym przykładem takiej zręczności. Wilk, czyli rząd, zaspokoił głód. Zamiast pożyczać na wypłaty przez ZUS bieżących świadczeń normalnie, pod zastaw obligacji, przeznaczy na ten cel składki, których ZUS nie przekaże do OFE. W ten sposób do wykazywanego oficjalnie długu publicznego wpisze do roku 2020 o 190 mld zł mniej.
Choć tym samym trud zarządzania składkami przyszłych emerytów ze strony OFE maleje o prawie dwie trzecie, ich prowizje z tego tytułu pozostaną bez zmian. Mimo że to właśnie wysokość owych prowizji, niewspółmierna do rezultatów, była pierwotnym i akurat słusznym argumentem podnoszonym przez rząd tłumaczący, dlaczego system OFE wymaga zmian. Trudno to zrozumieć inaczej niż jako łapówkę dla OFE i powiązanych z nimi kapitałowo mediów, aby zaprzestały lobbingu, w którym politycy PO – słusznie czy nie – upatrują przyczyny swych kłopotów i zachwiania sondaży. Faktem jest, że po odpuszczeniu prowizji niektóre ośrodki już "przełożyły wajchę" i z krzyku: "kradną Polakom emerytury!", przeszły w krzyk: "dość wojny mądrych z mądrymi, PiS wciąż jest groźne!".
No i wreszcie, by zapobiec powyższemu oskarżeniu o okradanie emerytów, rząd przyjął, że składki nieprzekazane do funduszy zostaną w ZUS oprocentowane wyżej, niż wyszłoby to w OFE. Wedle współczynników wziętych z kapelusza. W ten sposób za pożyczone w OFE 190 mld przyjdzie oddać 226 mld, ale to się wilkowi opłaca, bo tego zobowiązania nie wpisuje w kontrolowane przez Unię księgi buchalteryjne.
Wszystko pięknie, ale co na to ta druga owca? No cóż, doświadczenie podpowiedziało rządzącym, że jak to owca – nadal potulnie da się strzyc i ani beknie.