Początkujący inwestorzy najchętniej rozpoczynają kupowanie akcji na giełdzie czy jednostek funduszy akcyjnych pod koniec hossy, czyli w najgorszym momencie. Kierują się informacjami historycznymi. Widząc, że dany fundusz przez kilka lat zyskał ponad 200 proc., wierzą, że nadal będzie zarabiał w takim tempie. Dodatkowo tę euforię podsycają informacje z mediów o ciągłym wzroście indeksów, kolejnych rekordach.
W takiej optymistycznej atmosferze o inwestowaniu na giełdzie dyskutują już prawie wszyscy, od gospodyń domowych po taksówkarzy. A spotkany w sklepie sąsiad mimochodem wspomina, jak dzięki funduszom zarobił fortunę. I radzi, żeby wycofać pieniądze z lokat i zainwestować je w BRIC, bo to pozwoli zarobić co najmniej 20 proc. rocznie.
Wówczas ludzie najczęściej ulegają pokusie zarobienia dużych pieniędzy. Idą do doradcy finansowego i wszystkie oszczędności lokują w zyskowny BRIC, choć właściwie nie wiedzą, co to jest. Nie słuchają uwag, że taka decyzja jest ryzykowna. Tymczasem po roku okazuje się, że fundusz inwestujący w spółki z Brazylii, Rosji, Indii i Chin (w skrócie od pierwszych liter nazw krajów BRIC) zamiast wysokiego zysku przyniósł 30-proc. stratę. Co było nie tak?
Przede wszystkim, inwestor nie miał planu inwestycji. Kierowały nim tylko chciwość i nadmierny optymizm. Liczył, że w krótkim czasie zarobi fortunę jak znajomi, którzy pewnie trochę się przechwalali. Poza tym poddał się panującej na rynku euforii, która jest charakterystyczna dla schyłku hossy. Euforia powoduje, że niedoświadczeni inwestorzy masowo kupują akcje (m. in. poprzez fundusze), doprowadzając ich ceny do skrajnego przewartościowania. Dlatego pod koniec hossy indeksy giełdowe dynamicznie rosną, by w końcu gwałtownie runąć.