[b]„Rzeczpospolita”:[/b] Jak pan ocenia pomysł dwóch ministrów polskiego rządu, aby obniżyć z 7,3 do 3 proc. składkę do funduszy emerytalnych?
[b]Tom Kliphuis:[/b] Podobne rozmowy toczyły się w innych krajach. Politycy mają problem z załataniem dziury budżetowej i próbują go rozwiązać za pośrednictwem pieniędzy pracowników. Zabierając pieniądze funduszom emerytalnym powodują, że przestają być one inwestowane. W zamian dają obietnicę, że kiedyś je zwrócą. Te pieniądze należą jednak do polskich pracowników, obywateli, a nie do polityków. Oni nie powinni ich dotykać. Zaczyna się od 2 mld, potem chodzi o kolejne 10 mld… Za jakiś czas znajdzie się powód by powiedzieć, że tych pieniędzy w ogóle nie ma. Tak stało się w Argentynie. W Meksyku w latach 90-tych politycy wykorzystywali pieniądze gromadzone na starość na inne cele. Ten system zbankrutował i przeprowadzono reformę, która wprowadziła II filar. Stworzone zostały restrykcyjne zapisy, a system został całkowicie uniezależniony od polityki. W Holandii raz na jakiś czas politycy próbują dorwać się do pieniędzy obywateli na przyszłą emeryturę. Natychmiast robi się duże zamieszanie, by ich nie ruszać. Pieniądze, które pracownicy odkładają na emeryturę, to coś czego się nie negocjuje. Problemy powinny być rozwiązywane w inny sposób. W sytuacji kryzysowej trzeba podejmować trudne decyzje.
[b]Według pana Polska może powtórzyć drogę Argentyny, gdzie doszło do nacjonalizacji funduszy emerytalnych?[/b]
Jeśli zmiana dotycząca podziału składki między ZUS, a fundusze zostałaby wprowadzona, to 8 do 10 towarzystw emerytalnych zacznie przynosić straty. To oznacza bankructwo systemu. Czy Polacy chcieliby oszczędzać w funduszu, którym zarządza towarzystwo przynoszące straty? Czy uwierzą, że taki fundusz troszczy się o pieniądze klientów najlepiej jak można?
[b] A może towarzystwa emerytalne już za dużo zarobiły?[/b]