– Większość środków przyszłych emerytów fundusze inwestują w obligacje i pobierają za to opłaty. To absurdalna sytuacja. Teraz pół miliarda zł rocznie więcej będzie pracowało na emerytury – mówi „Rz” Jacek Rostowski, minister finansów.
To jeden z argumentów, którym rząd uzasadnia propozycję zmian w systemie emerytalnym. Od przyszłego roku 60 proc. składki, która dziś wpływa do otwartych funduszy emerytalnych, ma zostawać w ZUS i być przeznaczane na wypłatę bieżących emerytur. Jednocześnie każdy ubezpieczony będzie miał w ZUS dodatkowy rachunek, na którym ma być zapisywana ta część jego składki. Co rok zapis na tym koncie będzie powiększany o wskaźnik odpowiadający przeciętnemu oprocentowaniu obligacji skarbowych. Po latach kwota ta powiększałaby emeryturę ubezpieczonego.
– Waloryzacja dawałaby taką samą efektywność jak zakup obligacji – zaznacza Rostowski. Jego zdaniem zyskać mają przyszli emeryci, bo ZUS nie będzie pobierać prowizji.
Dziś co miesiąc trafia do OFE 7,3 proc. wynagrodzenia większości z ponad 14 milionów ubezpieczonych. Fundusze inwestują te pieniądze na giełdzie oraz kupują rządowe obligacje. 60 proc. oszczędności przyszłych emerytów muszą inwestować bezpiecznie.
– Pomysł rządu to skandal – uważa Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP i partner w Ernst & Young. – To kwestionowanie reformy emerytalnej – dodaje Ryszard Petru, główny ekonomista BRE Banku.