Tymczasem wiedza finansowa Polaków jest zatrważająco niska. Z najnowszych badań zleconych przez Fundację Kronenberga wynika, że ponad 60 proc. Polaków ocenia swoją wiedzę na temat finansów jako słabą lub bardzo słabą. Taki sam odsetek mieszkańców naszego kraju nie potrafi obliczyć rentowności lokaty bankowej. Może to przypadek, ale podobna liczba Polaków nie ma też żadnych oszczędności. A 40 proc. nawet nie wie, co to jest inflacja.
Mogę się również założyć, że większość z nas nie ma pojęcia, iż wysokość naszej emerytury (jeśli będziemy na nią przeznaczać wyłącznie obowiązkowe składki potrącane z pensji na ZUS i OFE) będzie wynosić najwyżej około 60 proc. tego, co zarabialiśmy przed zakończeniem pracy.
I to nie jest wina kryzysu finansowego, który spowodował, że OFE mają kłopoty. To po prostu konsekwencja faktu, że musieliśmy zmienić system emerytalny, by państwo nie zbankrutowało, bo nie wystarczało na wypłaty emerytur z bieżących składek. Ten problem zresztą nie został jeszcze do końca rozwiązany. Nadal większość deficytu budżetowego, który obecnie mamy, to efekt finansowania z podatków emerytur, rent i innych świadczeń przez ZUS i KRUS.
W tym roku dzięki poprawie koniunktury na giełdzie powoli zapominamy, jakie były konsekwencje upadku amerykańskiego banku Lehman Brothers. A ponieważ otwarte fundusze emerytalne inwestują w akcje i obligacje skarbowe, zaczęły rosnąć również nasze składki.
To jednak za mało. Dwa obowiązkowe filary emerytalne nie wystarczą na godziwą emeryturę. Potrzebny jest trzeci: własny konsekwentny plan odkładania na przyszłość – nawet niewielkich kwot. Musimy zadbać sami o siebie. Państwo może nam o tym najwyżej przypominać.