– Pamiętam spotkanie z zarządem ZUS, które się odbyło, zanim dostaliśmy pierwsze składki. Było to późnym wieczorem w kwietniu 1999 r. Tego dnia rozpętała się w Warszawie burza, która spowodowała ograniczenie przesyłu prądu do budynku. Przez 30 minut rozmawialiśmy po ciemku. Przedstawiciele ZUS zapowiadali, że wszystko pójdzie dobrze – wspomina Krzysztof Lutostański, wieloletni prezes Bankowego PTE.
Zmiana systemu emerytalnego była jedną z czterech wielkich reform przeprowadzonych przez gabinet premiera Jerzego Buzka. Składka emerytalna została od tej chwili podzielona. Część wciąż trafia do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych (12,22 proc.), a reszta do specjalnych otwartych funduszy emerytalnych (7,3 proc.).
Mija dziesięć lat od momentu, gdy do funduszy emerytalnych trafiły pierwsze składki klientów. Natomiast pierwsza wycena wartości jednostek rozrachunkowych, na które przeliczane są wpłacane składki (gdy startowały, ich wartość wynosiła 10 zł), nastąpiła 20 maja 1999 r.
Czy negocjacje po ciemku w ZUS były sygnałem, że mało co pójdzie gładko? Okazało się, że ZUS miał spore opóźnienia w przekazywaniu składek do funduszy, a bessa spowodowała, że w 2008 r. po raz pierwszy zakończyły one rok na minusie. W 1999 r. winny całego zamieszania był system informatyczny tworzony przez firmę Prokom Software. A w ubiegłym roku sprawcą zamieszania okazał się globalny kryzys finansowy wywołany upadkiem rynku nieruchomości w USA.
Konkurencja między funduszami emerytalnymi od początku była ostra. Wojna toczyła się na początku na reklamy, później orężem była też siła przekonywania akwizytorów. Kto wynajmie bardziej rozpoznawalnego aktora, czyj film reklamowy o słodkim losie polskiego emeryta lepiej zapadnie w pamięć? Na marketing wydano ogromne pieniądze. Ale w tym czasie narosło wiele mitów, które negatywnie ciążą nad rynkiem funduszy emerytalnych do dziś. Życie pod palmami, czyli nadzieja na wysokie świadczenia z OFE, nigdy nie miało prawa się ziścić. I znów nie udało się niewielkim kosztem wykupić recepty na bogactwo.