W dotychczasowej historii otwartych funduszy emerytalny (OFE) nie po raz pierwszy zdarza się, że spadają kursy akcji na giełdzie. Obecna zła koniunktura nie jest więc niczym szczególnym.
Jest to jednak słabe pocieszenie dla klientów funduszy. Trudno się dziwić, że czują niepokój, gdy media podają, że znów spadła wartość jednostek rozrachunkowych (na nie przeliczane są wpłacane składki). Z informacji tych wynika, że oszczędności milionów Polaków w OFE topnieją, a aktywa funduszy w tym roku, w porównaniu z końcem 2007 r., nie rosną. Natomiast wyniki inwestycyjne za ostatnie miesiące są ujemne. Przeciętna stopa zwrotu od lipca 2007 r. do lipca 2008 r. wynosi ponad minus 11 proc. Za cały obecny rok także będzie ujemna. Strata najsłabszego w tym okresie funduszu Polsat zbliża się do 18 proc., a najlepszego Generali przekracza 9 proc.
Bessa na giełdzie paradoksalnie ma też dobrą stronę. Sprawiła mianowicie, że OFE przez wiele miesięcy dokupywały akcje po stosunkowo niskich cenach. Powinno to procentować w przyszłości. Z takiej okazji nie mogli skorzystać na przykład zarządzający funduszami inwestycyjnymi, bo musieli uwzględnić to, że ich klienci masowo wycofują pieniądze.
Przyszli emeryci mieliby więcej powodów do obaw, gdyby zła sytuacja na rynku akcji trwała wiele lat, a do tego doszłaby dekoniunktura na rynku obligacji skarbowych. W portfelu inwestycyjnym funduszy jest teraz dużo papierów dłużnych – ok. 70 proc.
Co oznacza dla klientów OFE spadek wartości jednostek rozrachunkowych? Dla zdecydowanej większości – niewiele. Trzeba pamiętać, że ci, którzy od dawna są klientami funduszy, mimo bessy mają na kontach nie mniej, niż wpłacili. Od września 1999 r., czyli od czasu gdy działały już wszystkie fundusze, do końca lipca 2008 r. przeciętnie wartość jednostek rozrachunkowych wzrosła prawie o 144 proc. Takiego zysku nie dałyby w tym czasie ani obligacje skarbowe, ani lokata bankowa. Z kolei osoby, które są od niedawna w funduszach, nie uzbierały jeszcze dużego kapitału, zatem ich strata nie jest wielka.