Koncepcja budowy III filara emerytalnego, przedstawione wczoraj przez wicepremiera Mateusza Morawieckiego, zakłada, że Polacy zaczną dobrowolnie odkładać na swoją przyszłość. Rząd liczy, że zdecyduje się na to nawet 5,5 mln osób, które oszczędzać będą od 12 mld zł (jeśli ich składka sięgnie 4 proc. wynagrodzenia) do nawet 22 mld zł rocznie (jeśli ich składka sięgnie 7 proc. płacy).
Ale żeby zachęcić Polaków do dobrowolnego oszczędzania, potrzeba specjalnych zachęt. Rząd przewiduje, że fiskalną zachętą będzie obniżenie tzw. podatku Belki z 19 do 10 proc. dla inwestycji powyżej 12 miesięcy, a także procent w postaci 250 zł tzw. składki powitalnej dla każdego. W sumie może to kosztować, jak wynika z informacji przedstawionych przez Ministerstwo Rozwoju, 0,08 proc., co w 2018 r. oznaczałoby ubytek ok. 1,7 mld zł.
Problem w tym, że patrząc z punktu widzenia pracujących to zbyt małe bodziec, by Polacy masowo zaczęli uczestniczyć w III filarze. Dlatego zdaniem części ekonomistów, w rządowej propozycji „zaszyte” są też inne zachęty. – Jeśli ktoś zdecyduje się na udział w Pracowniczych Planach Kapitałowych, to wpłacona składka pomniejszałaby wartość obowiązkowych składek na ZUS – uważa Łukasz Kozłowski, ekspert Pracodawców RP. To znaczy z obecnych 19,5 proc. składki, jaką płacimy na ubezpieczenia emerytalne, 3,5 proc, trafiałoby do III filara, a ok. 16 proc. do ZUS. Taka konstrukcja oznaczałaby jednak spore ubytki w dochodach ZUS. Jeśli na III filar zdecydowałoby się rzeczywiście 5,5 mln osób, to koszty dla ZUS i Funduszu Pracy można szacować na ok. 12 mld zł (ok. 0,6 proc. PKB.)
Na razie rząd nie mówi, jak miałby zostać zrekompensowany ten ubytek. Podkreśla za to, że silny III filar miałby przyspieszyć długoterminowe tempo wzrostu PKB o 0,4 pkt. proc. Oszczędności emerytalne Polaków miałyby bowiem zostać przeznaczone na finansowania inwestycji, w tym m.in. w ramach funduszu nieruchomości czy obligacji infrastrukturalnych.
– Przez pierwsze dwa lata oszczędnościami zgromadzonymi w nowych programach emerytalnych miałby zarządzać Polski Fundusz Rozwoju, czyli podmiot publiczny. A to rodzi obawę, że nasze oszędności zostaną przeznaczone np. na ratowanie nierentownych sektorów, takich jak górnictwo – zauważa Kozłowski.