Swoją diagnozę wyprowadzali z długookresowych projekcji stopy zależności demograficznej w systemie emerytalnym, dla której dramatycznym zagrożeniem był spadający współczynnik dzietności. Przez 15 lat, które minęły od sformułowania założeń reformy, nic się pod tym względem nie poprawiło. Za to doszły nowe zagrożenia związane z przekształceniami rynku pracy, których wówczas nie doceniano. Około 2 mln Polaków przebywa za granicą, a więc około 1 mln wnosi składki do innych systemów ubezpieczeń społecznych. Około 1,5 mln z przymusu uczestniczy w krajowym systemie w zredukowanej skali ze względu na brak pracy lub jej dostępność w ograniczonym wymiarze. Inni – około 1 mln – zamienili pozycję pracownika na status samodzielnego przedsiębiorcy, co również ogranicza skalę uczestnictwa w systemie.
W coraz mniejszym stopniu przynależność do systemu emerytalnego zależy od miejsca zamieszkania i miejsca rzeczywistego wykonywania pracy: praca „w chmurze" jest dziś najszybciej rosnącym segmentem rynku. Wszystko to świadczy o tym, że utrzymanie w długim okresie stałego poziomu składek będzie coraz trudniejsze. Zastępowanie ubytku wzrostem stopy składki jest coraz bardziej niebezpieczną strategią, która może dawać pogłębienie spadku wpływów. Państwo przestało być właścicielem obywateli, którzy mają coraz więcej odwagi i środków, by samemu decydować o uczestnictwie w obowiązkowych programach tego lub innego państwa. Takich refleksji brakuje w „Przeglądzie". Jest za to magiczna formuła równowagi dzięki zdefiniowanej składce i sugestywna obietnica utrzymania w przyszłości waloryzacji na dotychczasowym poziomie 6,8 proc., a nawet 8,5 proc. (na tzw. subkontach w ZUS).
A przecież teza o poprawności obecnej formuły waloryzacyjnej jest jawnie fałszywa. Nowelizacja ustawy o emeryturach i rentach z FUS z 2004 r. wprowadziła obowiązujące do dziś dwie zmiany zrywające w I filarze bezpośredni związek między makroekonomicznymi strumieniami wpłat i wypłat. Pojawiły się dwa proste zdania, które warto zacytować: „W wyniku przeprowadzonej waloryzacji stan konta nie może ulec obniżeniu" (art. 25 ust. 3) oraz: „Wskaźnik waloryzacji składek nie może być niższy niż wskaźnik cen towarów i usług konsumpcyjnych..." (art. 25 ust. 6) . Tak oto ekonomiczny mechanizm równowagi finansowej przerobiony został na kiełbasę wyborczą. Ówcześni politycy postanowili sobie przez pewien czas pohulać, zawieszając działanie praw ekonomii. Obecni politycy postanowili się do hulanki przyłączyć.
Nie do utrzymania
Przeprowadźmy prosty myślowy eksperyment. Przez 20 lat gospodarka rośnie w nominalnym tempie 4 proc. rocznie przy stopie inflacji 2 proc., podczas gdy nominalne wpływy składek do ZUS spadają w każdym roku o 0,5 proc. Czy jest to możliwe? Owszem tak. Pracuje trochę mniej ludzi, ale ich wydajność rośnie, lecz nie jest w całości opłacana, a ponadto pracujący ograniczają swój udział w krajowym systemie emerytalnym.
Mówiąc inaczej, wzrost gospodarczy przenosi się powoli do tych działów (np. samodzielna działalność gospodarcza), które mają niższe obciążenia na rzecz systemu ubezpieczeń społecznych. Po 20 latach waloryzacja podniesie o 49 proc. wartość zobowiązań na kontach podstawowych (tych, które już były 20 lat temu), o 119 proc. na subkontach, podczas gdy możliwości wypłaty zmniejszą się o 9,5 proc. Do katastrofy nie dojdzie, bo wcześniej trzeba będzie odwołać obecną formułę i przywrócić bardziej rygorystyczną, dającą realistyczne stopy waloryzacji. Trzeba będzie się pogodzić z faktem, że system repartycyjny ma współcześnie bardzo niski potencjał do waloryzowania kont składkowych dodatnimi współczynnikami.
Obecna formuła waloryzacji w ZUS jest ekonomicznie poprawna tylko tak długo, jak długo wpływy ze składek – obecne i prognozowane – rosną szybciej niż inflacja, czyli realnie. Już w przeszłości przyniosła efekt nadmiernej waloryzacji. Przykładowo gdyby za 2002 r. przeprowadzić ją według zasad obowiązujących do 2004 r., spowodowałaby spadek stanu kont w ZUS o 4,4 proc. zamiast wzrostu o 1,9 proc. Ponieważ z systemu informacji publicznej zniknęły dane na temat przypisu składki emerytalnej w ZUS po roku 2005 (!), nie jesteśmy w stanie ocenić, jaki jest łączny efekt szczodrej waloryzacji za cały okres 2000–2012. Dysponując danymi jedynie z lat 2000–2005, możemy powiedzieć, że nowa formuła podniosła średnioroczną stopę waloryzacji w ZUS o 1 pkt proc., z 4,3 proc. do 5,3 proc.