Raport o OFE to niemal 150 stron manipulacji, demagogicznych stwierdzeń i jawnych kłamstw. Pochwalić można, iż kłamstw w żywe oczy nie ma tak wielu. W swym dokumencie propagandowym, rząd dowodzi, iż system kapitałowy należy ograniczyć, o ile nie całkowicie zlikwidować. Czytając między wierszami, znajdujemy jednak zupełnie inny przekaz. Rząd od pierwszej kadencji nie robił wiele, aby zbilansować budżet, szczególnie po stronie wydatków. Gdy do Polski zawitało spowolnienie gospodarcze (nawet nie recesja), rząd nie potrafi sobie poradzić i panicznie potrzebuje pieniędzy. Sięga do skarbonki, w której pracujący odkładają na swoją przyszłość. Ministra finansów nie interesuje, ile pieniędzy otrzymywać będą przyszli emeryci. Interesuje go tylko tu i teraz, horyzont nie sięga dalej niż do najbliższych wyborów.
Uzasadnijmy teraz, dlaczego propozycje rządu są dla emerytów niekorzystne. Przyjmując, że wzrost PKB i zarobków będą zbliżone do wyników osiąganych przez OFE (zgodne z danymi ze stron 59-60 raportu o OFE), mężczyzna rozpoczynający obecnie pracę po studiach i pracujący przez 43 lata (zarabiający średnią krajową – obecnie niemal 3 700 zł) otrzymałby oszczędzając wyłącznie w OFE emeryturę o 80 proc. wyższą niż gdyby płacił składki jedynie do ZUS. Gdyby wpłacał do OFE 7,3 proc. składkę (tak jak przed 2011 rokiem) mógłby liczyć na emeryturę wyższą o około 30 proc. Wynika to z pogarszającej się sytuacji demograficznej. Emerytury z ZUS zależą od dwóch czynników. Ile zarabiają osoby płacące obecnie składki (czyli ile tych osób jest i jaka jest średnia pensja) oraz ilu emerytów trzeba będzie utrzymać. W kolejnych dziesięcioleciach liczba ludzi pracujących będzie się zmniejszać, a liczba emerytów rosnąć. Malejąca grupa będzie musiała utrzymać coraz większe rzesze emerytów. Emerytura będzie więc coraz niższa w stosunku do zarobków osób pracujących. Warto spojrzeć dziś, czy osoby które znamy (może poza byłymi wojskowymi czy górnikami) otrzymują porządne emerytury. Sądzę, iż większość z nas odpowie: „nie otrzymują", a musimy przygotować się na to, iż w przyszłości będzie gorzej. Liczba pracujących, w stosunku do liczby emerytów, zmaleje w ciągu najbliższych 40 lat dwukrotnie (obecnie na jednego emeryta pracuje około 2,5 osoby, za 40 lat będzie to 1,2-1,4).
W raporcie nie wyjaśnia się również pojęcia „stopy zastąpienia". Niewiele się o niej mówi, gdyż istotnie popsułaby obraz emerytur otrzymywanych z ZUS. Wspomina się jakie to stopy wzrostu składek na naszym subkoncie ZUS zaksięgowano. Jak nasze składki pięknie rosną. Ba, wybiera się nawet do porównań takie okresy, w których na naszych kontach i subkontach składki rosną szybciej niż w OFE. Ale zapomina się dodać, że to ile tam mamy zapisane nie oznacza, jaką emeryturę będziemy mogli otrzymać. A otrzymać możemy jedynie tyle, ile w latach naszej emerytury pracujący będą odprowadzali składki. Na subkontach w ZUS nie oszczędzamy. W ZUS żadnych pieniędzy nie ma. Każdego miesiąca przelewana tam kwota wędruje do obecnych emerytów. A przyszły emeryt otrzymuje w zamian za wpłacane pieniądze „zapis na koncie". Jeśli porównujemy zapis na koncie (ZUS) do rzeczywistych pieniędzy ulokowanych w OFE, to możemy pieniądze z ZUS porównać do Amber Gold. Tam waloryzacja była jeszcze wyższa (np. 15 proc. rocznie). Problem pojawił się, gdy okazało się, że nie ma tych pieniędzy skąd wypłacać. Na szczęście ZUS ma furtkę, dzięki której nie zbankrutuje. Zgodnie ze słowami ministra finansów obecny system jest samobilansujący. Co to oznacza w praktyce? Jeśli pieniędzy w przyszłości zabraknie, to ZUS po prostu wypłaci Ci niższą emeryturę. Osoby o średnich zarobkach otrzymają miesięczną emeryturę rzędu 20-30 proc. ostatnich zarobków przed przejściem na emeryturę. Stosunek świadczenia emerytalnego do ostatnich zarobków to właśnie „stopa zastąpienia". 20-30 proc. to jej wysokość prognozowana przez ZUS dla emerytów za 20-40 lat (polecam kalkulatory na stronie ZUS). Czy gdybyś dziś zarabiał 3 700 i miał dostać 800 złotych emerytury, byłbyś przyszły emerycie zadowolony? Czy te 20-30 proc. starczą Ci na utrzymanie? Gdybyś odkładał jedynie w filarze kapitałowym, byłoby to ponad 40 proc. (przy bardzo ostrożnych założeniach, a mogłoby być zdecydowanie więcej).
Podczas konferencji nowy system emerytalny (zdefiniowanej składki, obowiązujący od 1999 roku) był bardzo chwalony przez ministrów Rostowskiego i Kosiniak-Kamysza. Warto wiedzieć, dlaczego system zdefiniowanej składki tak przypadł do gustu rządowi. W raporcie czytamy: „po pierwsze w starym systemie obowiązuje zasada zdefiniowanego świadczenia, które jest wyższe niż gdyby wyznaczono je na podstawie zasady zdefiniowanej składki". Obecnie wypłacane świadczenia są obliczane według starego systemu. Systemu, który oferował wyższą emeryturę. Tajemnicą nie jest, że sytuacja finansowa obecnych emerytów jest niewesoła. Jeśli chodzi o przyszłych emerytów będzie tylko gorzej. Nowe emerytury będą znacząco niższe z dwóch głównych powodów. Po pierwsze, w nowym systemie nawet obecnym emerytom naliczono by niższą emeryturę. Po drugie, pogorszeniu ulega sytuacja demograficzna, więc mniejsza liczba pracujących będzie utrzymywała emerytów za lat 10, 20 czy 30.
W raporcie pojawia się szereg manipulacji takich jak (w odniesieniu do filara kapitałowego): „Złe wyniki rynkowe skutkują po prostu niższą emeryturą". Jednak dobre wyniki rynkowe skutkują emeryturą wyższą. O tym się nie wspomina. Z raportu dowiemy się również, iż wyniki rynkowe są niepewne. Fakt. Faktem jest również, iż emerytura z ZUS zależy od demografii, którą z dużą dozą pewności można prognozować. Niestety prognozy te są w najlepszym wypadku złe. Możemy ponosić ryzyko, że wyniki na rynkach finansowych będą złe, albo skazać się na niemal pewną złą sytuację wynikającą z demografii. Pierwsze może się zdarzyć, drugie jest niemal pewne. Ja wybrałbym pierwszą opcję, która poza zagrożeniami niesie również szanse. Inny pogląd prezentuje minister Rostowski. Lekką ręką skazuje emerytów na niskie świadczenia z ZUS. W końcu, kiedy głodowe emerytury będą wypłacane, on sam dawno opuści scenę polityczną.