Coraz więcej osób zarabia realnie mniej niż jeszcze kilka lat temu. Coraz więcej zabiegów wymaga to, by wystarczyło pieniędzy na bieżące potrzeby, a pomimo to firmy ubezpieczeniowe i ekonomiści nawołują do oszczędzania na starość, albo do zabezpieczenia rodziny na wypadek choroby czy śmierci...
Jarosław Bartkiewicz (JB):
Śmierć jest nie tylko smutnym wydarzeniem w rodzinie, ale także problemem finansowym. Wtedy najbliżsi zostają bez zabezpieczenia. Długowieczność także zaczyna być problemem, bo ludzie, którzy dożywają coraz dłuższego wieku emerytalnego bez oszczędności nie będą mieli wystarczającego wsparcia finansowego na starość. Jeszcze rzadziej myślimy o konsekwencjach finansowych nieszczęśliwych wypadków, chorób. To wszystko są problemy, które w sposób realny, pomimo że nie uświadamiane, dotykają ludzi. I jeśli firmy ubezpieczeniowe, czy ekonomiści namawiają do zastanowienia się nad takimi sytuacjami to dobrze. Człowiek nie wstaje bowiem rano i nagle pod prysznicem nie wpada mu do głowy, że jak umrze, to jego rodzina może się znaleźć w tarapatach finansowych. Nie myśli też: jeżeli nie będę odkładał pieniędzy na emeryturę, to nie będę miał z czego żyć. To naturalne, że ludzie odpychają od siebie takie myślenie. Ktoś musi im więc o takich realnych możliwościach przypomnieć.
prof. Marian Wiśniewski (MW):
Dodatkowo jesteśmy społeczeństwem średnio zamożnym. Większości z nas wydaje się, że nie mamy aż tak dużo pieniędzy by wydawać je na ubezpieczenie. Ubezpieczenie traktujemy jako dobro wyższego rzędu. Pomyślimy o nim jak zaspokoimy podstawowe potrzeby rodziny. Nasza niezdolność do finansowania ubezpieczeń nie do końca jest prawdą. Wydajemy na ubezpieczenia tylko 3,5 proc. PKB, podczas gdy w innych krajach wydaje się 7 proc., a w niektórych wydatki na ubezpieczenia przekraczają nawet 10 proc. PKB. Wyraźnie widać, że te nasze 200 euro, które wydajemy na ubezpieczenia życiowe rocznie i 150 euro, które wydajemy na nieżyciowe ubezpieczenia, to jest mało również w relacji do naszych możliwości.