Premier Donald Tusk zapowiedział w expose wydłużenie okresu pracy dla kobiet i mężczyzn do 67 lat. Proces miałby się rozpocząć w 2013 roku i potrwać – w przypadku kobiet - do 2040, a w przypadku mężczyzn do 2020 roku.
– To test reforma na pół gwizdka – twierdzi Piotr Lewandowski, główny ekonomista Instytutu Badań Strukturalnych. – O ile w przypadku mężczyzn wyż demograficzny pozostanie na rynku pracy, o tyle kobiety zdążą w ciągu tych 28 lat przejść na emerytury.
Instytut wyliczył, że gdyby rząd przyspieszył reformę i zrównał wiek emerytalny obu płci do 2020 roku, wówczas zysk dla sektora finansów publicznych w 2022 roku sięgnąłby już 40,4 mld zł, czyli 1,4 proc. PKB. W wersji rządowej wyniesie zaledwie 25,8 mld zł, co daje 0,9 proc. PKB.
- To co proponuje rząd tylko nieznacznie wyhamowuje tempo spadku liczby osób w wieku produkcyjnym – uważa Agnieszka Chłoń-Domińczak, była wiceminister pracy. – W żadnej mierze nie powstrzymuje szybkiego kurczenia się grupy pracujących Polaków.
W jej ocenie to zbyt wolna zmiana, niewystarczająca, aby poprawić pogarszającą się z roku na rok sytuacje na rynku pracy. Badania pokazują, że liczba osób w wieku produkcyjnym w Polsce zacznie się zmniejszać już od 2012 roku. Pomimo silnego wzrostu zatrudnienia po 2005 roku, odsetek pracujących wśród osób w wieku 15-64 lat wynosi w Polsce tylko nieco ponad 57 proc. To aż o 10 pkt. proc. mniej niż przeciętnie w krajach EU-15. Jeżeli w najbliższych dziesięciu latach udałoby się w Polsce podwyższyć udział pracujących do poziomu odnotowywanego w krajach EU-15, ich liczba wzrosłaby w tym okresie o ponad 1,9 mln osób. Gdyby w kolejnych latach współczynnik zatrudnienia utrzymałby się na tym podwyższonym poziomie, liczba pracujących w Polsce zwiększałaby się aż do 2035 roku.