Dwie ostatnie polemiki z artykułem J.K. Bieleckiego „[link=http://www.rp.pl/artykul/19423,581573_Bielecki--OFE-potrzebuja-zmian-.html]OFE potrzebują zmian[/link]” („Rz”, 20 grudnia 2010 r.) zamieszczone 29 i 30 grudnia 2010: „[link=http://www.rp.pl/artykul/19423,585667_Demontaz-podstaw-systemu-emerytalnego.html]Groźny demontaż podstaw systemu emerytalnego[/link]” autorstwa Agnieszki Chłoń-Domińczak, Marka Góry i Michała Rutkowskiego, a zwłaszcza „[link=http://www.rp.pl/artykul/19423,586119_Dyskredytacja--zamiast-dyskusji.html]Dyskredytacja zamiast dyskusji[/link]” Macieja Bukowskiego i Janusza Jankowiaka, zmusiły mnie do zabrania głosu.
Miałam wrażenie, że znowu znalazłam się w latach 1997 – 1998, kiedy w biurze pełnomocnika rządu do spraw reformy systemu zabezpieczenia społecznego przygotowywano podstawy reformy emerytalnej. Wówczas, mimo że współpracowałam z zespołem biura, miałam wrażenie, że z góry przyjęto jedynie słuszne założenia co do rozwiązań reformy i każda najmniejsza wątpliwość czy pytanie były nie na miejscu, traktowane jako nietakt.
[srodtytul]Za dużo optymizmu[/srodtytul]
Nie byłam nigdy przeciwnikiem kapitałowej części nowego systemu emerytalnego, ale zdawałam sobie sprawę z kosztów jego wprowadzenia, czego dowodem było m.in. zorganizowanie w końcu 1994 r. przez Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową konferencji nt. możliwości przekształcenia polskiego systemu emerytalnego, której myślą przewodnią było wskazanie źródeł sfinansowania kosztów zmian systemu na dwufilarowy.
Konkluzją było stwierdzenie, że „źródłem sfinansowania kosztów wiązanych z wprowadzeniem ubezpieczeń dodatkowych (tak wówczas nazywano drugi filar kapitałowy) może być wyłącznie zmiana struktury wydatków budżetu państwa, umożliwiająca poniesienie dodatkowych wydatków bez powiększania deficytu budżetowego”. Dochody z prywatyzacji traktowano jako część dochodów budżetu, uznając, że z pewnością w całości nie mogą być przeznaczone na pokrycie kosztów reformy emerytalnej, bo będą potrzebne również na inne cele. Można powiedzieć, że przyjęto zasadę „coś za coś”: ograniczenie innych wydatków budżetu, aby bez podwyższania składki i podatków sfinansować w długim okresie zwiększone potrzeby wynikające z wprowadzenia II filara.