Jego zdaniem nawet połowa ze składki emerytalnej wynoszącej 19,52 proc. powinna trafiać do funduszy. Dziś jest to mniej niż 40 proc., bo 7,3 proc. Resztą idzie na indywidualne konto ubezpieczonej osoby w ZUS. W tym roku do OFE ma trafić około 22 mld zł składek ponad 14 mln oszczędzających. W ubiegłym roku była to kwota 20,5 mld zł.
O ewentualnych zmianach w podziale składki między ZUS i OFE mówiła przy okazji poniedziałkowej konferencji dotyczącej podwyższenia wieku emerytalnego Jolanta Fedak, minister pracy. Jej zdaniem powinniśmy czerpać z doświadczeń Szwecji, gdzie 2,5 proc. składki idzie do prywatnych instytucji. Jednak nasz system różni się tamtego. Szwedzi mogą dzielić składkę między wiele funduszy z listy kilkuset. Z kolei w Polsce cała ona trafia do jednego z 14 działających funduszy emerytalnych.
Prof. Marek Góra z SGH, współautor koncepcji reformy emerytalnej, nie wierzy, że tak niedobre społecznie propozycje, jak obniżenie składki do OFE mogą być proponowane przez ministerstwo pracy. — Polski system emerytalny działa dobrze i nie ma powodów do przeprowadzania w nim rewolucji — mówi Marek Góra.
Mniej pieniędzy trafiających do OFE oznaczałoby automatycznie niższy deficyt zarządzanego przez ZUS Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Wtedy można byłoby obniżyć budżetową dotację do emerytur. Zdaniem ekspertów budżet uzyskałby dopływ gotówki dzisiaj w zamian za powiększenie zobowiązań w przyszłości. Czyli coś przeciwnego niż zakłada duch reformy wprowadzonej w 1999 r.
— To krok mający na celu równoważenie bieżącego budżetu państwa, ale nie jest korzystny dla przyszłych emerytów i wielkości ich świadczeń — mówi Krzysztof Lutostański, ekspert rynku emerytalnego, były prezes Bankowy PTE. Jego zdaniem porównanie polskiego i szwedzkiego systemu nie jest dobre. Poziom emerytur w tym skandynawskim kraju jest znacznie wyższy niż w Polsce. Poza tym mniej pieniędzy płynących do OFE niekorzystnie wpłynie też na giełdę, która dziś w dużym stopniu opiera się na inwestycjach OFE.