W tym roku ma nastąpić przegląd regulacji dotyczących otwartych funduszy emerytalnych. Jest jednak taka zmiana, która byłaby bardzo pożądana, a wciąż mało się o niej mówi. Rzecz w tym, że nic złego by się nie stało, gdyby OFE zaczęły jednak zarządzać swymi aktywami zgodnie z zaleceniem teorii finansów. Teoria i wyniki badań empirycznych mówią zgodnie, że inwestorzy długoterminowi – co odnosi się do OFE jak ulał – powinni zarządzać swymi aktywami pasywnie.
Oznacza to, że inwestorzy długoterminowi powinni inwestować powierzone im środki w portfel rynkowy (odzwierciedlający strukturę podaży papierów na danym rynku) i przeprowadzać transakcje tylko wtedy, gdy zmienia się indeks danego rynku. I nie powinni robić niczego więcej, ponieważ w długim okresie korzyści z zarządzania aktywnego – polegającego na wykorzystywaniu pojawiających się na rynku anomalii cenowych – są mniejsze niż koszty związane z ich wykorzystywaniem. W przypadku OFE zatem zarządzanie aktywne jest nieracjonalne. Niepotrzebnie generuje koszty, które zmniejszają tę część dochodów, która trafi do przyszłych emerytów.
Na razie z naszym postulatem, dotyczącym zalet zarządzania pasywnego, zgodzili się prof. Krzysztof Borowski z SGH i Tomasz Wiśniewski z GPW („Parkiet", 3–4 XI 2012). Warto jednak, by dyskusja o zagadnieniu tak ważnym dla tak wielu osób (wszystkich przyszłych emerytów) nie ograniczała się do wąskiego grona specjalistów.
Dlatego – chcąc wciągnąć do dyskusji wszystkich czytelników „Rzeczpospolitej" – przygotowaliśmy, tym razem prosty, przykład liczbowy. Zanim go jednak omówimy, warto przypomnieć kilka elementarnych rzeczy na temat kapitałowego filara systemu emerytalnego.
Dwa figowe listki
Zacznijmy od przypomnienia, że gdyby fundusze emerytalne miały w aktywach tylko krajowe obligacje skarbowe, to w sytuacji, w której źródłem dochodów z ich oprocentowania są wpływy podatkowe, system OFE generowałby – z punktu widzenia przyszłych emerytów – koszty netto równe wielkości ich opłat za zarządzanie.