Jak to jest, że emerytura w ZUS zależy od tego jak długo płacę składki i w jakiej wysokości, a ekonomiści i politycy straszą, że będzie to najwyżej 30 proc. moich zarobków? Co więcej tłumaczą, że relacja świadczeń w stosunku do zarobków będzie systematycznie się zmniejszała – zastanawia się pani Halina. Chciałaby też wiedzieć, w jaki sposób na wysokość jej emerytury (na którą przecież płaci składki i które są zapisywane na jej koncie) wpływ mogą mieć zmiany demograficzne. Wciąż słyszy, że ZUS i FUS są bankrutami.
Nasz powszechny system emerytalny, na który płacimy obowiązkowe składki (pracownicy 19,52 proc. swoich zarobków brutto) jest rzeczywiście systemem o zdefiniowanej składce. Emerytura zależy od tego jak długo będziemy płacili składki, w jakiej wysokości i kiedy zaczniemy dostawać świadczenie. Jeśli będziemy płacili dużo i długo, to na naszym koncie zostanie zapisana większa kwota niż gdybyśmy płacili mało i równie długo. Gdy skończymy karierę zawodową uzbierana przez nas kwota będzie podzielona przez potencjalny średni czas życia (a więc pobierania świadczenia) i w ten sposób obliczana zostanie emerytura.
Ale gdyby wpłacone przez nas składki były po prostu zapisywane na koncie (co się z nimi dzieje w rzeczywistości? O tym za chwilę.), to traciłyby na wartości z powodu inflacji. Pieniądze w ZUS nie czekają na koncie, aż ubezpieczony przejdzie na emeryturę, nie mogą więc być inwestowane. Są na bieżąco wydawane na emerytury starszego pokolenia. Każdy więc płaci składki dla siebie i na swoje przyszłe świadczenia (ich wartość jest zapisywana na indywidualnych kontach), ale też płaci na emerytury dla starszego pokolenia. Nam pozostają zapisy na kontach. By nie traciły na wartości – są waloryzowane.
Te dwa elementy repartycyjnego powszechnego systemu: solidaryzm międzypokoleniowy i waloryzacja nieco zaburzają prosty mechanizm emerytalny, o którym napisała pani Halina, czyli „sama odkładam dla siebie".
Po pierwsze w ciągu wielu lat zmieniały się zasady wyliczania emerytur. Przez wiele lat były oderwane od tego ile ubezpieczony zarabiał. W latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych podstawą do obliczenia wysokości świadczenia były zarobki z ostatniego roku pracy. Kto mógł więc brał nadgodziny, starał się o dodatkowe zatrudnienie, by mieć jak najwyższe świadczenie. Po drugie jedna trzecia wysokości świadczenia zależała od tak zwanej części socjalnej, oderwanej w ogóle od zarobków przyszłego emeryta. Po trzecie głównie w latach osiemdziesiątych stworzono upowszechniono prawo do wcześniejszych emerytur.