Żyjemy tyle, ile nam pisane

7 maja Trybunał Konstytucyjny w pełnym składzie po dwóch dniach obrad uznał przepisy podwyższające i zrównujące stopniowo ustawowy minimalny wiek emerytalny do 67 roku życia dla mężczyzn i kobiet za zgodne z Konstytucją.

Publikacja: 11.05.2014 12:09

Żyjemy tyle, ile nam pisane

Foto: ROL

Red

Winą za całe to zamieszanie z podwyższaniem ustawowego minimalnego wieku emerytalnego należy kogoś obarczyć. Chętnie to zrobię. Ku zdumieniu i wbrew oczekiwaniom Czytelników, nie będzie to jednak premier polskiego rządu, lecz kanclerz Otto von Bismarck. Uzależnienie prawa do emerytury od wieku w XIX wieku było rozwiązaniem innowacyjnym. Oto powszechny, choć przecież początkowo branżowy system emerytalny organizowany przez państwo, zdejmuje z rodziny obowiązek dbania o swoich najstarszych członków i nakłada go na większą grupę – całą pracującą populację. Bismarck wzorował się na ubezpieczeniu na dożycie. Zapytał swoich statystyków jakiego wieku dożywa 1/5 pracujących i ustalił wiek emerytalny na poziomie 65 lat dla obu płci. I to był błąd, za który płacimy dziś właśnie. Trzeba było w ustawie napisać, że wiek emerytalny w danym roku kalendarzowym to ten, którego w ubiegłym roku dożyła 1/5 pracującej populacji. Nigdy żaden rząd nie musiałby podwyższać wieku emerytalnego narażając się na przegraną w kolejnych wyborach. Wiek emerytalny podwyższałby się sam. System byłby odporny na starzenie się społeczeństw o ile oczywiście emeryci nie zaczęliby żyć znacznie dłużej.

Średnia długość życia w II poł. XIX w. nie przekraczała 45 lat. Oczywiście statystyki są złudne, bo gdyby kierować się tylko nimi, to aby przejść na emeryturę i trochę się nią nacieszyć przeciętny mieszkaniec zaboru pruskiego musiałby przeżyć statystyczną długość życia dwukrotnie. Naturalnie średnia długość życia była tak niska z powodu bardzo wysokiej śmiertelności niemowląt i dzieci. Gdyby zbadać jaka liczba osób wchodzących w wiek produkcyjny dożywała wówczas emerytury, nie udałoby się już opowiedzieć tak barwnej historii o koniecznym dwukrotnym przeżyciu życia by zasłużyć na emeryturę.

Podobnie współcześnie wolimy barwnie interpretować statystyki, twierdząc na przykład, że żyjemy coraz dłużej. A to nieprawda. Długość biologiczna życia ludzkiego nie rozciąga się tak spektakularnie jak długość statystyczna. Ludzie dożywali setki sto lat temu i dożywają setki i dziś tylko liczba i udział stulatków w społeczeństwie się zwiększa. Czy jeśli liczba stulatków z 1 na 1000 osób wzrasta do 2 na 1000 osób to znaczy, że długość ludzkiego życia się podwoiła? Nie, wcale nie żyjemy dłużej. Żyjemy tyle ile jest nam pisane. Biologiczna długość ludzkiego życia kończy się około 115 lat. Ale liczba superstulatków (żyjących dłużej niż 110 lat) na Ziemi szacowana jest na ok. 300 do 450 osób, z czego udokumentowanych przez Gerontology Research Group z Atlanty w połowie kwietnia było 75 osób. Najdłuższe udokumentowane życie człowieka na ziemi przypadło w udziale zmarłej w 1997 roku mieszkance Arles we Francji, Jean Louise Calment, która odeszła przeżywszy 122 lata, 164 dni, wszystkie swoje dzieci i wnuki. Od czasu jej śmierci, nikomu nie udało się pobić rekordu długości życia.

Prawdą jest, że niektóre społeczeństwa się starzeją, ale nie to, że żyjemy dłużej. Starzenie się społeczeństwa oznacza zmianę struktury wiekowej: coraz więcej osób dożywa późnego wieku, w tym wieku emerytalnego. W latach 50. ub. wieku nastąpiło największe w Polsce (i w Europie) wydłużenie przeciętnej długości trwania życia. W ciągu tej dekady przeciętna długość życia wydłużyła się o 10 lat. Można to nazwać skokiem cywilizacyjnym. Ale czy to znaczy, że przez 10 lat nikt w Polsce nie umarł?

Statystyka jest piękna, ponieważ pozwala na wysnucie równie absurdalnych wniosków z prawdziwych wszak danych, jak ten, że gdy na spacer wyprowadza mnie mój pies, każdy z nas ma po trzy nogi, albo ten, że skoro przeciętna długość życia rośnie to żyjemy coraz dłużej. Otóż skok cywilizacyjny przejawiający się wydłużeniem przeciętnej długości życia o dekadę w ciągu jednej dekady lat 50. zawdzięczamy gwałtownemu zmniejszeniu wskaźnika śmiertelności dzieci, w szczególności niemowląt. Jeśli w kohorcie mężczyzn znalazł się stulatek i chłopczyk, który zmarł w dniu swoich narodzin, to przeciętna długość trwania życia tych dwóch mężczyzn wynosi 50 lat, choć dla żadnego z nich ta liczba nie jest prawdziwa. Jeśli po wprowadzeniu powszechnych i obowiązkowych szczepień ochronnych niemowląt jakiemuś chłopcu udało się dożyć 5, 10, 15 lat i zmarł w wypadku po powrocie z wojska w wieku 20 lat, to w zestawieniu z tym samym stulatkiem, przeciętna długość ich życia wydłużyła się o dekadę – do 60 lat. Ale przecież nie dzięki stulatkowi, lecz dzięki dziecku.

Drugi, choć nie tak spektakularny wzrost przeciętnej długości życia obserwujemy od 1990 roku. Zasługę w tym przypadku należy przypisać osobom w średnim wieku, które zamiast umrzeć na pierwszy zawał, w wieku 45 lat jak w latach 80., przeżywają go i umierają dopiero na drugi, a nawet trzeci. Coraz więcej z nich, o zgrozo! dożywa także wieku emerytalnego. Choć w tym sporcie zdecydowanie wygrywają kobiety, które statystycznie przeżywają mężczyzn aż o 9 lat. Aż się boję postawić pytanie, czy kierując się tymi danymi, nie powinniśmy jednak opóźnić momentu przechodzenia na emeryturę kobiet tak by proporcjonalnie każda płeć tę samą część życia, a nie tę samą ilość lat, dzieliła między karierę zawodową i emeryturę? Czy takie rozwiązanie obroni się przed Trybunałem Konstytucyjnym przed zarzutem niezgodności z zasadą równego traktowania płci? Czy równy wiek emerytalny jest przejawem równości płci, czy może dyskryminacji mężczyzn? I ostatnie pytanie do Trybunału. Czy jeśli kolejny rząd przywróci dawny wiek emerytalny do poziomu 60/65, to Trybunałowi Konstytucyjnemu wystarczy odwagi by uznać tę zmianę za niezgodną z Konstytucją?

Winą za całe to zamieszanie z podwyższaniem ustawowego minimalnego wieku emerytalnego należy kogoś obarczyć. Chętnie to zrobię. Ku zdumieniu i wbrew oczekiwaniom Czytelników, nie będzie to jednak premier polskiego rządu, lecz kanclerz Otto von Bismarck. Uzależnienie prawa do emerytury od wieku w XIX wieku było rozwiązaniem innowacyjnym. Oto powszechny, choć przecież początkowo branżowy system emerytalny organizowany przez państwo, zdejmuje z rodziny obowiązek dbania o swoich najstarszych członków i nakłada go na większą grupę – całą pracującą populację. Bismarck wzorował się na ubezpieczeniu na dożycie. Zapytał swoich statystyków jakiego wieku dożywa 1/5 pracujących i ustalił wiek emerytalny na poziomie 65 lat dla obu płci. I to był błąd, za który płacimy dziś właśnie. Trzeba było w ustawie napisać, że wiek emerytalny w danym roku kalendarzowym to ten, którego w ubiegłym roku dożyła 1/5 pracującej populacji. Nigdy żaden rząd nie musiałby podwyższać wieku emerytalnego narażając się na przegraną w kolejnych wyborach. Wiek emerytalny podwyższałby się sam. System byłby odporny na starzenie się społeczeństw o ile oczywiście emeryci nie zaczęliby żyć znacznie dłużej.

Emerytura
Emerytura z giełdy to nie tylko hasło
Emerytura
Europejska emerytura – jakie korzyści widzą Polacy w OIPE
Emerytura
Europejska emerytura dla polskich seniorów. Czym jest OIPE i jak oszczędzać w euro?
Emerytura
Polski system emerytalny z oceną dostateczną. Spadek w rankingu
Materiał Promocyjny
Przewaga technologii sprawdza się na drodze
Emerytura
Ile wynosi średnia emerytura w Niemczech? Nasi sąsiedzi podnoszą wiek emerytalny
Materiał Promocyjny
Transformacja w miastach wymaga współpracy samorządu z biznesem i nauką