Rz: Na temat OFE przeprowadzono już mnóstwo dyskusji, zwłaszcza w pierwszym miesiącu po publikacji rządowego raportu. Nie zanosi się na to, żeby zwolennicy i przeciwnicy zmian wypracowali wspólne stanowisko...
Moim zdaniem chaos w debacie publicznej wynika z tego, że autorzy przeglądu i zwolennicy znacznego ograniczenia, a może nawet zlikwidowania drugiego filara emerytalnego, zmienili podejście w stosunku do sytuacji sprzed trzech lat. Wówczas nie kwestionowano istnienia kapitałowej części systemu. Zarówno premier Tusk, jak i minister Rostowski odżegnywali się przecież od chęci likwidowania OFE.
Dziś mamy radykalnie trudniejszą sytuację w finansach publicznych.
Tak, istnieje dużo mniejsze pole manewru. Utrzymywanie takiego deficytu jak w roku 2010 było po prostu niemożliwe, trzeba było zacieśniać politykę fiskalną. Przyjęte reformy, np. podniesienie wieku emerytalnego czy ograniczenie części przywilejów, dadzą korzyści, ale dopiero w bardzo długim czasie, a nie ma woli do innych działań, np. do opodatkowania i oskładkowania rolników czy obciążenia kopalń kosztem przywilejów górniczych. Do tego jeszcze dołożyło się ponowne spowolnienie gospodarcze. Wpływy do budżetu są wyraźnie mniejsze, niż zakładano, i pod wpływem takiej presji zmieniła się argumentacja w zakresie reformy. Kwestionowany jest nie tylko poziom składki przekazywanej do funduszy emerytalnych, ale deprecjonowany jest w ogóle system kapitałowy.
Chodzi więc wyłącznie o łatwe zagarnięcie naszych oszczędności?