A to ktoś dostał udaru w Meksyku, co wymusiło pobyt w szpitalu i kosztowny transport do kraju. Rachunek? 800 tys. zł. Brak polisy sprawił, że całość musiał pokryć poszkodowany i jego rodzina. A to ktoś inny, szusując po alpejskich stokach, zderzył się z innym narciarzem, który złamał rękę. Odszkodowanie 200 tys. funtów i znów brak polisy. Sprawca utonie więc w długach do końca życia.
Za każdym razem, gdy czytam takie doniesienia, zachodzę w głowę, jak to możliwe, że ci ludzie zdecydowali się wziąć na siebie tak ogromne ryzyko. Zwłaszcza w sytuacji, gdy można było je zdjąć naprawdę niewielkim kosztem, nawet kilkunastu złotych za dzień podróży. Na jednej szali mamy więc w przypadku dwutygodniowego urlopu koszt w postaci powiedzmy 300 zł, a na drugiej potencjalną stratę idącą w setki tysięcy. Wybór wydaje się oczywisty. Jak widać – nie dla każdego.
Inna rzecz, że doniesienia medialne o ogromnych stratach nieubezpieczonych urlopowiczów działają na wyobraźnię i zapewne są najlepszą reklamą polis turystycznych.
O bezpieczeństwie w podróżach będziemy zapewne pisać dużo i często, a przed wakacjami zapewne jeszcze częściej, bo trzeba o tym przypominać. Ubezpieczajmy się. Nie ma sensu rezygnować z pomocy, w sytuacji kiedy jest ona naprawdę dostępna dla każdego.