Najwyraźniej postanowiła naprawić błąd ze swojego exposé, w którym zapomniała pochylić się nad ciężkim losem tzw. frankowiczów, czyli osób spłacających kredyty hipoteczne zaciągnięte w szwajcarskiej walucie. ?A to całkiem spora grupa ponad pół miliona osób, o których głosy w trwającym sezonie wyborczym warto powalczyć. ?I na pewno różne partie polityczne jakieś oferty dla nich przygotują.
W dodatku pani premier chyba próbuje upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, bo nie tylko pokazała, że dostrzega problem osób spłacających frankowe raty, ale jeszcze martwi się o kondycję całego sektora bankowego. Takie spiętrzenie dobrych intencji jest niepokojące, zwłaszcza jeśli pamięta się o niedawnym pomyśle Związku Banków Polskich na „oddłużenie" frankowiczów za publiczne pieniądze, na którym tak naprawdę najbardziej zyskałyby banki. Warto go przypomnieć: państwo spłaciłoby kredyty osób nieradzących sobie z ich obsługą i przejęło mieszkania, które następnie wynajmowałoby wcześniejszym właścicielom.
Troska pani premier jest niepokojąca również z innego powodu. Bo jeżeli szef rządu publicznie wyraża obawy o kondycję sektora bankowego w swoim kraju, to jest to najlepsza droga do tego, żeby klienci zaczęli się zastanawiać, na ile bezpieczne są ich depozyty. Dlatego warto klientów uspokoić. W 2011 r., kiedy kurs franka przekroczył 4 zł, sami bankowcy policzyli, że problemy ze spłatą kredytów w szwajcarskiej walucie mogłyby się pojawić dopiero przy poziomie 4,5 zł za franka. Do tego jeszcze naprawdę daleko.
A premier Kopacz najlepiej pomogłaby frankowiczom, gdyby przeprowadziła kilka niezbędnych reform strukturalnych wzmacniających polską gospodarkę, których zaniechał jej poprzednik. To mogłoby umocnić złotego. I to nie tylko wobec franka.