Inwestycja w dzieła młodego, rokującego artysty jest porównywalna do lokowania pieniędzy we wschodzącą spółkę giełdową.
O tym, że nasz rynek sztuki jest w fazie rozwoju, wiadomo nie od dziś. I że reguły gry nie zawsze są przejrzyste też wiadomo. Zarówno galerzyści, jak i sami artyści nie zawsze są wobec siebie fair. Jedni zalegają z płatnościami, a drudzy mimo wcześniejszych ustaleń sprzedają bezpośrednio z pracowni. Do tego dochodzi jeszcze trzeci gracz – kolekcjoner.
– W Polsce niestety nadal, zdarza się bardzo często coś czego na rozwiniętym zachodnim rynku sztuki po prostu nie ma – kolekcjonerzy świadomie omijają pośredników i z oszczędności czy chęci samodzielnych poszukiwań docierają bezpośrednio do artysty. A artysta… cóż, musi się utrzymać. To jednak bardzo zaburza – nie chodzi tylko o brak spójności cen na rynku – bo przy młodych artystach te kwoty nie są i nie mogą być duże. Chodzi o najcenniejszą rzecz, czyli o relacje. Galeria przestaje inwestować, a kolekcjonerzy wkrótce zapominają o artyście – mówi Magdalena Mielnicka właścicielka wrocławskiej mia Art Gallery, autorka spektakularnych wystaw twórczości Magdaleny Abakanowicz, ostatnio w Galerii w wałbrzyskiej Starej Kopalni.
Warto na przykładzie tej wybitnej artystki przybliżyć siermiężne lata 50., w których Abakanowicz żyła i tworzyła. Jako studentka, żeby mieć na rachunki oddawała krew. Jej słynne na całym świecie abakany – gigantyczne tkaniny powstawały na dziesiątym piętrze w jednym pokoju. Chodziła nad Wisłę, zbierała stare liny, wyciągała nici, farbowała i z nich tkała. Abakany mogła zwinąć w niewielką paczkę, żeby zmieściły się w blokowej windzie. Miała to szczęście, że mogła uczestniczyć w spotkaniach w maleńkim mieszkaniu Henryka Stażewskiego. Przysłuchiwała się dyskusjom najmocniejszych tego czasu myślicieli, poetów, artystów, dochodząc do własnych wniosków. To była najlepsza szkoła. Oczywiste jest, że każde kolejne pokolenie różni się od poprzednich.
Zmieniają się okoliczności tworzenia, możliwości technologiczne, zwłaszcza w dobie internetu. Zdaniem Magdaleny Mielnickiej współczesny młody artysta jest zarzucony śmietnikiem pozornych inspiracji, szuka treści wielowątkowej, jest torpedowany trendami, sukcesami i poszukiwaniami innych. Miesza instagram z pracownią, preformence z ekshibicjonizmem. Lubi i chce dobrze i wygodnie żyć. Pracownie są raczej ciepłe, farby dostępne, papier czy płótno są oczywistością. I nie ma w tym nic złego. Pozostają proste pytania: Czy bycie artystą jest wciąż rozumiane jako powołanie jedynie dla wybranych. Czy to wciąż misja? Czy najważniejszym wyzwaniem w sztuce jest prawda, szczerość wobec własnych poszukiwań, wewnętrzny rozwój artysty? Co aktualna sztuka wnosi w życie zwykłego człowieka?