Pan Dominik miał konto i kartę kredytową Citibanku. Dwa lata temu zrezygnował z jego usług. Po rozliczeniu karty okazało się, że jest winny bankowi 1 grosz. Wpłacił więc w oddziale 5 zł, bo chciał mieć problem z głowy. I wtedy dopiero się zaczęło! Bank regularnie pisze do niego listy, w których informuje o konieczności odebrania 4,99 zł. – Podejrzewam, że już dawno koszty związane z wysyłaniem listów przekroczyły 5 zł – mówi nasz czytelnik.
Dorota Szostek-Rustecka, rzecznik Citi Handlowego, tłumaczy, że dla banku jest istotne, aby po wypowiedzeniu umowy pozostawione na koncie środki trafiły jak najszybciej do klienta, niezależnie od tego, o jaką kwotę chodzi.
W większości przypadków pieniądze pozostawione na likwidowanym rachunku bieżącym zaraz po jego zamknięciu są przenoszone na nieoprocentowane konto. Natomiast do byłego właściciela rachunku wysyłane jest pismo z prośbą o wskazanie konta, na które należy przekazać środki, lub o osobisty odbiór w dowolnym oddziale. Na odbiór pieniędzy klient ma dziesięć lat. Dorota Szostek-Rustecka zapewnia, że takie historie jak ta naszego czytelnika są raczej jednostkowe. Większość klientów nie pozostawia na likwidowanym rachunku żadnych nadwyżek, chyba że trzeba uregulować opłaty np. za prowadzenie konta. A jeśli już jest nadwyżka, to klienci od razu przekazują bankowi numer rachunku, na który należy przelać pieniądze. Pan Dominik powinien postąpić podobnie.
Tymczasem on deklaruje, że nie zamierza tego zrobić. – I co? Bank nadal będzie mnie nękał? – pyta mężczyzna.
– Bank wysyła zawiadomienia do momentu, kiedy klient ma saldo dodatnie na rachunku karty kredytowej, ale nie dłużej niż przez dwa lata. Oczywiście po tym okresie klient ma nadal prawo wystąpić o zwrot nadpłaty – przekonuje Marta Wiszniewska z biura prasowego Citi Handlowego.