Wyjazd na narty wymaga przygotowania kondycyjnego, sprawnego sprzętu sportowego, ale także zdrowego rozsądku, którego amatorom białego szaleństwa niekiedy brakuje. Potwierdzają to m.in. dane Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego z poprzedniego sezonu zimowego. Do wypadków na stoku często dochodzi z powodu jazdy bez odpowiednich zabezpieczeń, zbyt brawurowo, pod wpływem alkoholu (są to też częste przewinienia polskich kierowców). Skutek? Groźne złamania, stłuczenia, a w skrajnych przypadkach nawet śmierć.
Narciarzom z reguły przytrafiają się takie urazy, jak: naciągnięcia, zerwania więzadeł i ścięgien, złamania kończyn dolnych i górnych. Z danych firmy Mondial Assistance wynika, że w ostatnich latach koszty zimowego wypadku niejednokrotnie przekraczały nawet 200 tys. zł.
Jedną z najdroższych usług jest zazwyczaj transport medyczny ze stoku do szpitala oraz – jeżeli jest wymagany – transport lotniczy do kraju z wykorzystaniem tzw. air-ambulansu. Przewóz poszkodowanego z alpejskiego kraju do Polski kosztuje (w przeliczeniu na naszą walutę) minimum 40–50 tys. zł.
Jak podaje Agnieszka Rosa z PZU, w ubiegłym roku najdroższym wypadkiem w sezonie narciarskim, jaki przydarzył się klientowi tego towarzystwa, było złamanie nogi na stoku we francuskich Alpach. Tamtejszy szpital wystawił rachunek za leczenie w wysokości ok. 140 tys. zł.
Nie tylko koszty leczenia
Uprawianie narciarstwa, choć nie jest objęte obowiązkowym ubezpieczeniem odpowiedzialności cywilnej (OC), często jest równie niebezpieczne jak nieodpowiedzialna jazda samochodem. Prędkość, jaką rozwijają narciarze-amatorzy, to zwykle 40–50 km na godzinę. Zderzenie z taką prędkością, zwłaszcza z udziałem dzieci, może okazać się tragiczne w skutkach.