W ostatnich miesiącach indeksy na niektórych giełdach zagranicznych, zwłaszcza amerykańskich i na europejskich rynkach rozwiniętych, mocno rosły, podczas gdy warszawska giełda zachowywała się słabo. Inwestorzy, chcąc to wykorzystać, wyraźnie zainteresowali się funduszami operującymi na zagranicznych rynkach akcji.
Niewiele na popularności zyskały natomiast fundusze typu ETF na dwa główne indeksy światowych giełd, czyli amerykański S&P500 oraz niemiecki DAX. ETF są dostępne na warszawskiej giełdzie już od ponad czterech lat. Wiernie odzwierciedlają zmiany zagranicznych wskaźników.
W październiku ubiegłego roku wolumen transakcji tymi instrumentami się zwiększył. Tendencja zwyżkowa utrzymywała się do marca 2015 r. Liczba kupowanych ETF zwiększyła się z około 100–200 miesięcznie do 550–680, ale obroty nadal są znikome; w przypadku ETF na S&P500 sięgają od 2 do 6 mln zł miesięcznie, a na DAX – od 10 do 13 mln zł (od marca, wcześniej wynosiły 1,3–5 mln zł). Każdego miesiąca zawieranych jest zaledwie kilkaset transakcji. Średnia wartość w przypadku ETF na DAX wynosi niecałe 30 tys. zł, a na S&P500 – o połowę mniej.
Wraz z rozpoczęciem spadkowej korekty na głównych giełdach światowych zainteresowanie inwestorów tymi funduszami ponownie osłabło.
Dlaczego ETF mogą być atrakcyjną alternatywą dla tradycyjnych funduszy inwestycyjnych? Ich zaletą są znacznie niższe koszty ponoszone przez inwestora. ETF mogą być kupowane i sprzedawane na giełdzie podobnie jak akcje. Prowizje maklerskie wynoszą na ogół 1–1,5 proc., podczas gdy opłaty przy zakupie jednostek tradycyjnych funduszy akcji sięgają nawet 4–4,5 proc. Jeszcze większe są różnice w opłatach za zarządzanie. W EFT wynoszą 0,15–0,2 proc., zaś w TFI 4–4,5 proc.