Polskie dzieła są za tanie

Krzysztof Zagrodzki, ekspert francuskiego rynku sztuki mówi o pozycji naszych malarzy za granicą.

Publikacja: 30.11.2016 19:00

CV: Krzysztof Zagrodzki; od 1971 r. mieszka w Paryżu; ukończył historię sztuki na Sorbonie; jest jed

CV: Krzysztof Zagrodzki; od 1971 r. mieszka w Paryżu; ukończył historię sztuki na Sorbonie; jest jednym z kilkudziesięciu licencjonowanych przez rząd francuski ekspertów rynku sztuki.

Foto: Fotorzepa, Janusz Miliszkiewicz

Rz: Co należałoby zrobić, żeby polonika kupowali obcokrajowcy a nie tylko Polacy?

Krzysztof Zagrodzki: Polskie obrazy muszą mieć wysoką cenę, żeby kupowali je obcokrajowcy. Dziś polskie dzieła są za tanie, dlatego nie są interesujące jako lokata. A jaki mógłby być inny powód skłaniający cudzoziemców do kupowania naszej sztuki? Owszem, zdarza się, że ktoś kupi Peske’go albo Terlikowskiego, bo mu ładnie dekoruje ścianę. Kiedyś Amerykanin kupił na mojej aukcji Wojciecha Kossaka, choć nie miał pojęcia, kto zacz.

Jak zmienić tę sytuację?

Potrzebna jest stała promocja. Nasza sztuka powinna być znana z dobrych wystaw, z wielojęzycznych, powszechnie dostępnych albumów, z rekordów aukcyjnych. Przez ostatnie dziesięciolecia nie było zbyt wielu wystaw polskich malarzy. W Paryżu naszą sztukę promuje tylko Biblioteka Polska. Niestety, ma mocno ograniczony budżet i personel. Ostatnio powodzeniem cieszyła się wystawa Sary Lipskiej, wieloletniej partnerki Xawerego Dunikowskiego. Były także wystawy Włodzimierza Terlikowskiego, Henryka Haydena, Leona Weissberga, Józefa Czapskiego czy rzeźbiarza Franciszka Blacka.

Pięć lat temu niefortunnie zamknięto Instytut Polski. W czasach PRL organizował on świetne wystawy polskiej sztuki, cieszące się sporą frekwencją. Były wystawy np. plakatu, grafiki, malarstwa Olgi Boznańskiej, Zygmunta Menkesa. Kraje, z którymi chętnie się porównujemy, mają w Paryżu świetnie działające placówki kulturalne.

Można za granicą kupić książkę o polskiej sztuce?

Właściwie nie. Taką literaturę trudno znaleźć w Paryżu. Dwujęzyczne katalogi aktualnych wystaw, wydawane przez Bibliotekę Polską, nie mają właściwej dystrybucji. Tym intensywniej powinniśmy promować naszą sztukę, że nie mamy takich międzynarodowych gwiazd jak np. Andy Warhol.

Który z polskich malarzy najbardziej podrożał, odkąd pracuje pan we Francji?

Eugeniusz Zak! Trzydzieści lat temu doskonały obraz artysty można było kupić za najwyżej 2 tys. franków. Dziś w Polsce obrazy Zaka są kupowane nierzadko za pół miliona złotych lub drożej. Kolekcjonerzy wypromowali Zaka, ostro licytując jego obrazy. Pamiętam, jak w latach 80. rozniosła się wieść, że polscy kolekcjonerzy szukają obrazów Zaka. Wtedy marszandzi, pośrednicy, spekulanci we Francji mocno zainteresowali się twórczością artysty wcześniej niedostrzeganego przez rynek.

W tym roku na aukcji w Brukseli sprzedawano obrazy młodych polskich malarzy po 200 euro. Buduje to pozycję naszej sztuki?

Takie ceny dewaluują sztukę. Dzięki internetowi wyniki aukcji znane są na całym globie. Baza danych Art Price rejestruje prawie wszystkie wyniki aukcji katalogowych. Automatycznie malarze, których prace były oferowane po 200 euro, zostają zakwalifikowani do tej kategorii cen. Jeśli ktoś nie zna dorobku debiutującego artysty z Polski, otwiera Art Price i wyrabia sobie opinię na podstawie opublikowanych rezultatów.

Czy pana zdaniem możliwe jest jeszcze odkrycie dorobku zapomnianego polskiego artysty?

Możemy odkryć dorobek artystów, którzy znani są tylko z nazwiska. W zawodowym archiwum mam sporo nazwisk malarzy, znanych tylko z literatury. Na przykład w spisie dzieł polskich malarzy na Salonach Paryskich widniało nazwisko Glika, ale nikt nie znał dorobku artysty. Po latach okazało się, że była to bardzo ciekawa malarka Glika Milbauer, która podpisywała swoje prace tylko imieniem. Malowała w duchu braci Dufy.

Możliwe jest odkrywanie kolejnych dzieł znanych malarzy?

Odkrycia to pasjonująca strona mojego zawodu. Ekspert ma w sobie coś z detektywa, który tropi obrazy. W wielu monografiach lub katalogach nawet przy sztandarowych dziełach uznanych artystów zaznaczone jest: obraz zaginiony. Parę lat temu odkryłem świetne dzieło Józefa Pankiewicza, które było nawet prezentowane na monograficznej wystawie w Muzeum Narodowym w Warszawie. W zeszłym roku, kiedy obsługiwałem aukcję firmy Ader, wypłynęło kilka obrazów Tadeusza Styki, w tym jeden znany tylko z fotografii. Odkryć dokonują często kolekcjonerzy. Niektórzy z nich mają wielką wiedzę o przedmiotach, jakie zbierają.

Podaż poloników na światowym rynku jest niska.

Na to narzekają wszyscy zainteresowani. Faktem jest, że ceny nie satysfakcjonują właścicieli obrazów. Pewnie dlatego nie pozbywają się oni dzieł.

Krajowi marszandzi chętnie powtarzają, że na światowym rynku sztuki panuje hossa, na aukcjach stale ustanawiane są rekordy cenowe.

Rekordy zdarzają się nawet wtedy, gdy rynek jest uśpiony, jak teraz. Rekordowo sprzedawane są tylko rzeczy z najwyższej półki. One nawet w trudnych czasach najlepiej się bronią, bo nadają się na inwestycję czy do rynkowych spekulacji. Polskie dzieła nie są zaliczane do tej kategorii rynkowej.

Jak panu się podoba typowa oferta na krajowej aukcji?

O sukcesie wielu aukcji nadal przesądzają pewniaki, np. Jerzy Kossak, Vlastimil Hofman czy Wincenty Wodzinowski. To nie jest wina domów aukcyjnych, one sprzedają to, co jest dostępne. Akurat ci malarze byli bardzo płodni. Co z tego, że marszandzi chcieliby sprzedawać obrazy np. Leona Chwistka czy wczesnego Czyżewskiego, kiedy nie ma dzieł tych malarzy. Natomiast obrazy Kossaków lub Axentowicza dostępne są w każdej ilości.

Wynika z tego, że warunkiem rynkowego powodzenia artysty jest duża produkcja towaru na rynek.

Sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Z jednej strony, obecność malarza na rynku i dostępność notowań jego prac jest rzeczą zasadniczą. Wprowadzenie do obiegu nawet doskonałego malarza, o którym nic nie wiadomo, jest nadzwyczaj trudne. Z drugiej strony, zalanie rynku wielką ilością prac artysty może mieć zgubne skutki. Pokazał to doskonale niedawny „wysyp” obrazów Pinkusa Kremegne’a, pochodzących od jego spadkobierców. Na kwietniowej aukcji ceny tych obrazów wynosiły jedną trzecią cen sprzed kilku lat.

Za 50 lat Jerzy Kossak ma szanse na rynkowe powodzenie, bo zostawił hektary obrazów?

Myślę, że jego notowania pozostaną stabilne, gdyż mierna jakość tej produkcji również ma znaczenie.

We Francji licencjonowani eksperci wypowiadający się na temat autentyczności dzieł sztuki oraz ci, którzy tradycyjnie pracują bez licencji, muszą mieć obowiązkowe ubezpieczenie OC. Co daje klientowi to, że ekspert jest ubezpieczony? Dodam, że w Polsce eksperci nie muszą mieć polisy.

Ubezpieczenie OC chroni klienta. Dyscyplinuje też eksperta, bo w razie pomyłki ubezpieczyciele są bezlitośni. Podnoszą składki, a w końcu nie chcą ubezpieczyć. Brak OC eliminuje eksperta, powoduje, że może on działać tylko nieoficjalnie w szarej strefie. Jego ranga zawodowa staje się wątpliwa, bo nie może niczego gwarantować.

Rz: Co należałoby zrobić, żeby polonika kupowali obcokrajowcy a nie tylko Polacy?

Krzysztof Zagrodzki: Polskie obrazy muszą mieć wysoką cenę, żeby kupowali je obcokrajowcy. Dziś polskie dzieła są za tanie, dlatego nie są interesujące jako lokata. A jaki mógłby być inny powód skłaniający cudzoziemców do kupowania naszej sztuki? Owszem, zdarza się, że ktoś kupi Peske’go albo Terlikowskiego, bo mu ładnie dekoruje ścianę. Kiedyś Amerykanin kupił na mojej aukcji Wojciecha Kossaka, choć nie miał pojęcia, kto zacz.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Sztuka
Zdrożeją obrazy malarzy kolorystów
Sztuka
Tanio kupowali zaginione dzieła i odsprzedawali je za miliony
Sztuka
Tanie wybitne obrazy jako fundusz emerytalny. W co zainwestować
Sztuka
Nikifor na wystawie. Prace niespotykane na rynku
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Sztuka
Sztuka komiksu na inwestycję i do zbioru