Świat bowiem stał się bardzo nieprzewidywalny. Wybuch pandemii COVID i wprowadzenie lockdownu sprawiało, że ekonomiści oczekiwali spadku zagregowanego popytu. Pojawiły się jednak różnego rodzaju programy osłonowe, w gospodarki wielu krajów wpompowano ogromne pieniądze by chronić miejsca pracy. Do tego doszły problemy z podażą na skutek zerwanych łańcuchów dostaw. Czynników proinflacyjnych było więcej niż deflacyjnych. Inflacja zwyciężyła. Później rękę do niej przyłożył Putin. Ale czy to wszystko? Czy po pocovidowej kwarantannie ekonomicznej, odbudowaniu zerwanych łańcuchów dostaw, po ustabilizowaniu sytuacji na Ukrainie, problem wysokiej inflacji zniknie? To, że inflacja jest, każdy widzi. Pytanie, czy pozostanie z nami na dłużej?
Czy inflacja odpuści?
Ekonomia to nie fizyka. Gdy wysyłamy statek kosmiczny na księżyc, otoczenie jest w miarę „przejrzyste”, a czynniki wpływające na czas podróży stosunkowo łatwo identyfikowalne (oczywiście dla specjalistów). W ekonomii jest inaczej. Nie widzimy wszystkich czynników, a sposób oddziaływania tych, które dostrzegamy, może się zmienić. Nierzadko jest dwukierunkowy – pozytywny i negatywny - i trudno prognozować, który okaże się silniejszy i zwycięży, a w konsekwencji zdeterminuje przyszłość. Przyszłość gospodarcza jest bardzo nieprzewidywalna. Niech za przykład posłużą nierzadkie komunikaty z cyklu „gospodarka zaskoczyła”. Czasami pozytywnie, czasami negatywnie. Tak wysoka inflacja również zaskoczyła. Dlatego nie można wykluczyć, że zrobi to ponownie. Są przesłanki, krajowe i globalne, sugerujące, że wysoka inflacja może z nami pozostać na dłużej. Nie na kilka miesięcy, ale na lata. Raczej nie na poziomie dwucyfrowym, ale powyżej przedziału celu inflacyjnego, tj. 2,5% +/- 1pp. Przyczyną jest zmiana demograficzna, a dokładnie brak odpowiednich dostosowań w realizowanej polityce społeczno-gospodarczej.
Wielkość a struktura populacji
Zależność między demografią a inflacją często osadza się w kontekście dwóch podejść teoretycznych – teorii ludnościowej Malthusa oraz podejścia bazującego na stopie obciążenia demograficznego. Thomas Malthus pod koniec XVIII wieku opublikował dzieło, w którym dowodził, że ludności przybywa szybciej niż żywności, gdyż tej nie jesteśmy w stanie produkować w odpowiedniej ilości. W konsekwencji ceny żywności będą rosły, gdyż jej podaż nie będzie zaspokajała popytu. Rosnąca populacja prowadzi zatem do inflacji. I o ile dane dla Wielkiej Brytanii dowodziły tezy Malthusa dla okresu przed rewolucją przemysłową, to już po niej nie. Rewolucja ta bowiem spowodowała nieobserwowany wcześniej wzrost produktywności. Po 1800 roku ludności w Zjednoczonym Królestwie przybywało, a wbrew poglądom Malthusa ceny się ustabilizowały.
Zgodnie z podejściem opartym na stopie obciążenia demograficznego, czynnikiem dynamiki cen nie jest wielkość krajowej czy globalnej populacji a proporcja pomiędzy tymi, którzy pracują a pozostałymi, czyli emerytami i dziećmi. Pracujący wytwarzają produkt, czyli tworzą podaż na rynku konsumenta, działają zatem deflacyjnie. Emeryci i dzieci zaś konsumują wytworzone dobra i usługi sami ich nie wytwarzając, zatem oddziałują inflacyjnie. Wydaje się, że współcześnie powinniśmy się raczej skupić na problemie proporcji pomiędzy pracującymi a wyłącznie konsumującymi, czyli na strukturze populacji. Tę proporcję bowiem jesteśmy w stanie kształtować poprzez odpowiednią politykę emerytalną i rynku pracy. Fakt, że będzie nas ubywać, tutaj w Polsce, ale także w Europie i w całym rozwiniętym świecie, nie oznacza automatycznie, że ceny zaczną spadać, bo będziemy łącznie mniej konsumować. Popyt to jedna strona medalu. Drugą zaś jest podaż. Popyt faktycznie powinien maleć na skutek depopulacji, ale efektem pogarszającej się proporcji pomiędzy pracującymi a emerytami może być jeszcze większy spadek podaży. Nie wiadomo bowiem, czy postęp technologiczny zwiększy wydajność pracy na tyle, aby zrekompensować ubytek siły roboczej. Jeśli nie, tworzy się przestrzeń do wzrostu cen.
Będzie coraz gorzej
Populacja Polski starzeje się. Zgodnie z danymi OECD, w 2020 roku wskaźnik obciążenia demograficznego (iloraz populacji osób w wieku 65 lat i więcej do populacji 20-64 lata) wynosił 30,5%. Według prognoz w 2027 będzie to już ponad 37%, w 2060 60%, a w 2070 ponad 70%. Dzisiaj na jednego emeryta pracują dwie osoby. W przyszłości proporcja ta się odwróci – na dwóch emerytów będzie pracować jedna osoba. Zakładając, że nic w międzyczasie nie zrobimy, że nasze podejście pozostanie naiwne i nieodpowiedzialne w kategoriach relacji międzypokoleniowych. Jeśli proporcja pomiędzy produkującymi a wyłącznie konsumującymi będzie się zmieniać na niekorzyść tych pierwszych, należy oczekiwać presji inflacyjnej z tego powodu, że póki co mamy relatywnie wysokie świadczenia emerytalne. Zgodnie z danymi EUROSTAT, stopa zastąpienia (liczona jako iloraz pomiędzy medianą emerytur brutto a medianą wynagrodzeń brutto) wynosi u nas obecnie niespełna 60%. Jest to poziom średniej dla UE. Przyzwyczailiśmy się do państwa opiekuńczego. Ale możliwości jego finansowania w długim okresie determinuje wspomniana proporcja pracujących do emerytów.