Chybalski: Wysoka inflacja może zostać z nami na dłużej

Inflacja dzisiaj to problem globalny. To pokłosie pandemii COVID i przerwanych łańcuchów dostaw, efekt rosyjskiej agresji na Ukrainę i kolejnych szoków podażowych. Do tego doszły błędy w realizowanej polityce pieniężnej. Błędy, których być może dałoby się uniknąć, ale wcale nie byłoby to takie łatwe.

Publikacja: 09.02.2023 12:36

Chybalski: Wysoka inflacja może zostać z nami na dłużej

Foto: Adobe Stock

Świat bowiem stał się bardzo nieprzewidywalny. Wybuch pandemii COVID i wprowadzenie lockdownu sprawiało, że ekonomiści oczekiwali spadku zagregowanego popytu. Pojawiły się jednak różnego rodzaju programy osłonowe, w gospodarki wielu krajów wpompowano ogromne pieniądze by chronić miejsca pracy. Do tego doszły problemy z podażą na skutek zerwanych łańcuchów dostaw. Czynników proinflacyjnych było więcej niż deflacyjnych. Inflacja zwyciężyła. Później rękę do niej przyłożył Putin. Ale czy to wszystko? Czy po pocovidowej kwarantannie ekonomicznej, odbudowaniu zerwanych łańcuchów dostaw, po ustabilizowaniu sytuacji na Ukrainie, problem wysokiej inflacji zniknie? To, że inflacja jest, każdy widzi. Pytanie, czy pozostanie z nami na dłużej?

Czy inflacja odpuści?

Ekonomia to nie fizyka. Gdy wysyłamy statek kosmiczny na księżyc, otoczenie jest w miarę „przejrzyste”, a czynniki wpływające na czas podróży stosunkowo łatwo identyfikowalne (oczywiście dla specjalistów). W ekonomii jest inaczej. Nie widzimy wszystkich czynników, a sposób oddziaływania tych, które dostrzegamy, może się zmienić. Nierzadko jest dwukierunkowy – pozytywny i negatywny - i trudno prognozować, który okaże się silniejszy i zwycięży, a w konsekwencji zdeterminuje przyszłość. Przyszłość gospodarcza jest bardzo nieprzewidywalna. Niech za przykład posłużą nierzadkie komunikaty z cyklu „gospodarka zaskoczyła”. Czasami pozytywnie, czasami negatywnie. Tak wysoka inflacja również zaskoczyła. Dlatego nie można wykluczyć, że zrobi to ponownie. Są przesłanki, krajowe i globalne, sugerujące, że wysoka inflacja może z nami pozostać na dłużej. Nie na kilka miesięcy, ale na lata. Raczej nie na poziomie dwucyfrowym, ale powyżej przedziału celu inflacyjnego, tj. 2,5% +/- 1pp. Przyczyną jest zmiana demograficzna, a dokładnie brak odpowiednich dostosowań w realizowanej polityce społeczno-gospodarczej.

Wielkość a struktura populacji

Zależność między demografią a inflacją często osadza się w kontekście dwóch podejść teoretycznych – teorii ludnościowej Malthusa oraz podejścia bazującego na stopie obciążenia demograficznego. Thomas Malthus pod koniec XVIII wieku opublikował dzieło, w którym dowodził, że ludności przybywa szybciej niż żywności, gdyż tej nie jesteśmy w stanie produkować w odpowiedniej ilości. W konsekwencji ceny żywności będą rosły, gdyż jej podaż nie będzie zaspokajała popytu. Rosnąca populacja prowadzi zatem do inflacji. I o ile dane dla Wielkiej Brytanii dowodziły tezy Malthusa dla okresu przed rewolucją przemysłową, to już po niej nie. Rewolucja ta bowiem spowodowała nieobserwowany wcześniej wzrost produktywności. Po 1800 roku ludności w Zjednoczonym Królestwie przybywało, a wbrew poglądom Malthusa ceny się ustabilizowały.

Zgodnie z podejściem opartym na stopie obciążenia demograficznego, czynnikiem dynamiki cen nie jest wielkość krajowej czy globalnej populacji a proporcja pomiędzy tymi, którzy pracują a pozostałymi, czyli emerytami i dziećmi. Pracujący wytwarzają produkt, czyli tworzą podaż na rynku konsumenta, działają zatem deflacyjnie. Emeryci i dzieci zaś konsumują wytworzone dobra i usługi sami ich nie wytwarzając, zatem oddziałują inflacyjnie. Wydaje się, że współcześnie powinniśmy się raczej skupić na problemie proporcji pomiędzy pracującymi a wyłącznie konsumującymi, czyli na strukturze populacji. Tę proporcję bowiem jesteśmy w stanie kształtować poprzez odpowiednią politykę emerytalną i rynku pracy. Fakt, że będzie nas ubywać, tutaj w Polsce, ale także w Europie i w całym rozwiniętym świecie, nie oznacza automatycznie, że ceny zaczną spadać, bo będziemy łącznie mniej konsumować. Popyt to jedna strona medalu. Drugą zaś jest podaż. Popyt faktycznie powinien maleć na skutek depopulacji, ale efektem pogarszającej się proporcji pomiędzy pracującymi a emerytami może być jeszcze większy spadek podaży. Nie wiadomo bowiem, czy postęp technologiczny zwiększy wydajność pracy na tyle, aby zrekompensować ubytek siły roboczej. Jeśli nie, tworzy się przestrzeń do wzrostu cen.

Będzie coraz gorzej

Populacja Polski starzeje się. Zgodnie z danymi OECD, w 2020 roku wskaźnik obciążenia demograficznego (iloraz populacji osób w wieku 65 lat i więcej do populacji 20-64 lata) wynosił 30,5%. Według prognoz w 2027 będzie to już ponad 37%, w 2060 60%, a w 2070 ponad 70%. Dzisiaj na jednego emeryta pracują dwie osoby. W przyszłości proporcja ta się odwróci – na dwóch emerytów będzie pracować jedna osoba. Zakładając, że nic w międzyczasie nie zrobimy, że nasze podejście pozostanie naiwne i nieodpowiedzialne w kategoriach relacji międzypokoleniowych. Jeśli proporcja pomiędzy produkującymi a wyłącznie konsumującymi będzie się zmieniać na niekorzyść tych pierwszych, należy oczekiwać presji inflacyjnej z tego powodu, że póki co mamy relatywnie wysokie świadczenia emerytalne. Zgodnie z danymi EUROSTAT, stopa zastąpienia (liczona jako iloraz pomiędzy medianą emerytur brutto a medianą wynagrodzeń brutto) wynosi u nas obecnie niespełna 60%. Jest to poziom średniej dla UE. Przyzwyczailiśmy się do państwa opiekuńczego. Ale możliwości jego finansowania w długim okresie determinuje wspomniana proporcja pracujących do emerytów.

Polityka młodych emerytów

Współcześnie osoba w wieku 65 lat zazwyczaj jest zdolna do pracy. Tymczasem w Polsce kobieta w wieku 60 lat, a mężczyzna w wieku 65 lat, mogą przejść na emeryturę. I to w dającej się przewidzieć przyszłości się nie zmieni. Politycznie bowiem o wiele łatwiej obniża się wiek emerytalny niż go podnosi. Mimo, że przesłanki demograficzne i ekonomiczne każą czynić to drugie. Co nam zatem pozostaje? Zachęcanie do wydłużania okresu aktywności zawodowej i do opóźniania przechodzenia na emeryturę. Nie ma znaczenia, że obecnie funkcjonuje system zdefiniowanej składki, w którym teoretycznie wszystko ma się bilansować. Teoretycznie tak, praktycznie nie. Mamy bowiem chociażby emerytury minimalne, które są de facto poza systemem zdefiniowanej składki (są bowiem zdefiniowanym świadczeniem), mamy „naste” emerytury.

Póki co starzejąca się populacja jest w stanie generować popyt większy niż się chyba wcześniej spodziewano. W wybranych obszarach popyt ten będzie rósł. Więcej osób starszych będzie generować większe zapotrzebowanie w szczególności na opiekę i ochronę zdrowia. Z racji, że usługi tego typu są świadczone przez człowieka i trudno będzie go tutaj zastąpić maszyną, presja płacowa w tym sektorze, a w konsekwencji ceny tych usług, będą prawdopodobnie rosnąć. My tymczasem obniżyliśmy wiek emerytalny i pogorszyliśmy strukturę populacji, tj. podział na pracujących i emerytów. Do tego fundujemy „naste” emerytury. Zachęcamy do schodzenia z rynku pracy, a tym samym wywieramy presję inflacyjną. Oczywiście to nie będzie trwało wiecznie. Kiedyś faktycznie będziemy musieli dokonać korekty. Jednak póki co mamy dość mocne krajowe fundamenty pod długotrwałą inflację.

Starzejące się Chiny i wciąż młoda Afryka

Populacja Chin kurczy się w zatrważającym tempie. Dzisiaj kraj ten zamieszkuje ponad 1,4 mld ludzi. Za 30 lat będzie ich około 200 mln mniej. A świat na przestrzeni ostatnich dekad przyzwyczaił się do tanich chińskich produktów, które brały się z taniej chińskiej siły roboczej. Bo zasoby siły roboczej Państwa Środka wydawały się być nieprzebrane. W tym samym czasie, za sprawą pokolenia baby boomers, podaż siły roboczej w Europie była również duża. To wszystko ograniczało presję płacową. Ten czas się jednak kończy. Chiny zaczynają doświadczać kryzysu demograficznego, a generacja baby boomers przechodzi na emeryturę. Te uwarunkowania w połączeniu z wciąż hojnymi systemami emerytalnymi i niedopasowanym do struktury wiekowej i długości trwania życia wiekiem emerytalnym rodzi obawę przed inflacją. Oczywiście dochodzi czynnik migracyjny. Migracje mogą wiele zmienić. Mogą wymiernie zwiększyć zasoby siły roboczej Europy, Azji czy Stanów Zjednoczonych. Zasób tej siły jest w Afryce. Na Czarnym Kontynencie żyje obecnie niespełna 1,4 mld ludzi. Według prognoz z każdym rokiem będzie ich przybywać. Za 40 lat będzie ich dwa razy tyle. Obok zasobów siły roboczej kluczowym czynnikiem produkcji jest postęp technologiczny. Tempo tego postępu to jednak niewiadoma. W konsekwencji trudno jest przewidzieć, jak szybko będzie rosła wydajność pracy. Czy jeden człowiek będzie w stanie wykonać pracę za dwóch. Niewiadomych w ekonomii jest zawsze niemało. Jednak część spośród nich znamy. I zdajemy się je ignorować. Im dłużej będziemy to robić, tym bardziej bolesna będzie zmiana. Bo tej nie da się uniknąć.

prof. dr hab. Filip Chybalski

Zakład Prognoz i Analiz Ilościowych, Instytut Zarządzania, Politechnika Łódzka

Świat bowiem stał się bardzo nieprzewidywalny. Wybuch pandemii COVID i wprowadzenie lockdownu sprawiało, że ekonomiści oczekiwali spadku zagregowanego popytu. Pojawiły się jednak różnego rodzaju programy osłonowe, w gospodarki wielu krajów wpompowano ogromne pieniądze by chronić miejsca pracy. Do tego doszły problemy z podażą na skutek zerwanych łańcuchów dostaw. Czynników proinflacyjnych było więcej niż deflacyjnych. Inflacja zwyciężyła. Później rękę do niej przyłożył Putin. Ale czy to wszystko? Czy po pocovidowej kwarantannie ekonomicznej, odbudowaniu zerwanych łańcuchów dostaw, po ustabilizowaniu sytuacji na Ukrainie, problem wysokiej inflacji zniknie? To, że inflacja jest, każdy widzi. Pytanie, czy pozostanie z nami na dłużej?

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Budżet Rodzinny
Wiedza finansowa Polaków na tróję z minusem. Jedna dziedzina wypada dramatycznie
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Budżet Rodzinny
Polaków życie: budżet pod kontrolą i oszczędności
Budżet Rodzinny
W tym roku Polacy chcą oszczędzać pieniądze
Budżet Rodzinny
Wakacje kredytowe w 2024 r. Będą zmiany: nowy termin wejścia w życie i próg
Budżet Rodzinny
Nadpłacanie kredytów już tak nie kusi Polaków