Nie sądzę, aby ktokolwiek na tyle uważnie śledził moje felietony, aby zauważyć, że po raz kolejny wracam do tematu jakości produktów emerytalnych, co więcej przytaczając wielokrotnie powtarzane argumenty i budując podobną logikę wypowiedzi. Więcej, gdyby uczynić mi z tego zarzut to myślę, że mam wiele naprawdę mocnych argumentów, aby właśnie temu tematowi poświęcać tyle uwagi, w tym ten kolejny tekst.
Moje przekonania wzmocniła jeszcze ostatnio „afera franka" (piszę felieton kilka tygodni po „urynkowieniu" kursu szwajcarskiej waluty), która z całą brutalnością ujawniła charakter relacji pomiędzy bankami, a ich klientami, a na tym tle sposób w jaki niektóre banki osiągały przychody z tej działalności. Bez wątpienia przynajmniej część z tych metod trudno uznać za zgodne ze najwyższymi standardami działalności bankowej co – anonimowo co prawda – potwierdziło w mediach kilku bankowych managerów. Przy okazji – z tej perspektywy lepiej można dzisiaj zrozumieć decyzję szefa jednego z największych polskich banków, który zaprzestał wiele lat temu udzielania tych kredytów, uznając, że ryzyko reputacyjne dla banku jest zbyt duże w stosunku do skali zysków, które bank mógłby w pełni „etycznie" zrealizować na tej działalności.