Nie sądzę, aby ktokolwiek na tyle uważnie śledził moje felietony, aby zauważyć, że po raz kolejny wracam do tematu jakości produktów emerytalnych, co więcej przytaczając wielokrotnie powtarzane argumenty i budując podobną logikę wypowiedzi. Więcej, gdyby uczynić mi z tego zarzut to myślę, że mam wiele naprawdę mocnych argumentów, aby właśnie temu tematowi poświęcać tyle uwagi, w tym ten kolejny tekst.
Moje przekonania wzmocniła jeszcze ostatnio „afera franka" (piszę felieton kilka tygodni po „urynkowieniu" kursu szwajcarskiej waluty), która z całą brutalnością ujawniła charakter relacji pomiędzy bankami, a ich klientami, a na tym tle sposób w jaki niektóre banki osiągały przychody z tej działalności. Bez wątpienia przynajmniej część z tych metod trudno uznać za zgodne ze najwyższymi standardami działalności bankowej co – anonimowo co prawda – potwierdziło w mediach kilku bankowych managerów. Przy okazji – z tej perspektywy lepiej można dzisiaj zrozumieć decyzję szefa jednego z największych polskich banków, który zaprzestał wiele lat temu udzielania tych kredytów, uznając, że ryzyko reputacyjne dla banku jest zbyt duże w stosunku do skali zysków, które bank mógłby w pełni „etycznie" zrealizować na tej działalności.
I właśnie na kanwie tych wydarzeń chciałem opisać, w moim przekonaniu znacznie bardziej istotny problem, a mianowicie jakość produktów inwestycyjnych kierowanych do osób chcących oszczędzać na emeryturę, a przy okazji również przyjrzeć się problemowi braku zaufania do rynku inwestycyjnego stanowiącego jedną z kluczowych (jak sądzę) barier rozwoju tego rynku w przyszłości.
Formułując ten pogląd założyłem, że niewielu jest dzisiaj fachowców od inwestycji, którzy nie zgodziliby się z tą logiką, a nawet jeżeli tacy się znajdą to tych ostatnich odsyłam do: 1) najświeższych publikacji Komisji Nadzoru Finansowego czy Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK), 2) informacji prasowych o karach nałożonych przez UOKiK na kilka dużych instytucji finansowych oraz 3) doniesieniach o sądowych pozwach zbiorowych złożonych przez inwestorów, którzy poczuli się oszukani przez „doradców finansowych" (celowo użyłem cudzysłowu, aby wyraźnie podkreślić, że niewiele oni mają wspólnego z doradztwem, które z natury rzeczy musi mieć charakter obiektywny i w 100% podporządkowany interesowi zleceniodawcy, a tym ostatnim z pewnością nie może być bank, czy zakład ubezpieczeń).
Mógłbym jeszcze długo przytaczać argumenty za tezą przedstawioną powyżej, ale sądzę, że znacznie ciekawiej będzie spróbować zastanowić się co dzisiaj można rzeczywiście zrobić, aby to zaufanie odbudować i przekonać Polaków do idei oszczędzania. Pomysłów na to jest wiele, a część z nich gwarantuje 100% powodzenie i właściwie natychmiastową „zmianę postaw" i rewolucyjny wzrost skali oszczędności. Mam tutaj na myśli rozwiązania, które zakładają w pewnym sensie „obowiązkowość dobrowolnego oszczędzania". Zdaję sobie sprawę, że brzmi to absurdalnie, ale rzeczywiście w środowisku ekspertów, a coraz częściej również w praktyce funkcjonowania niektórych systemów emerytalnych pojawiają się pomysły, które mają w zasadzie zmusić obywateli do dobrowolnego oszczędzania. Z żalem przyznam, że sam należę do zwolenników niektórych z tych rozwiązań. W moim przypadku żal wynika z faktu, że wciąż czuję się liberałem, natomiast wiara w te rozwiązania z doświadczenia, które wskazuje, że właściwie żadne alternatywne pomysły na upowszechnianie oszczędzania w Polsce dotąd nie zadziałały. Co więcej, jeżeli chcemy (a właściwie to chyba należałoby powiedzieć jeżeli musimy) osiągnąć odpowiedni efekt stosunkowo szybko to wydaje się, że na żadne inne rozwiązania po prostu nie mamy już czasu. Oczywiście sam chciałbym (znowu wracam to kwestii światopoglądowych) głosić pogląd, że ludzi należy edukować, przekonywać do idei oszczędzania, a dodatkowo również motywować do tego zachętami podatkowymi. Niestety, wszystkie te pomysły, lepiej lub gorzej staraliśmy się w ostatnich 10, 15 latach stosować. I jaki był tego efekt? Skłonność do oszczędzania wciąż pozostaje niewielka, liczba otwartych i jednocześnie opłacanych Indywidualnych Kont Emerytalnych (IKE), czy Indywidualnych Kont Zabezpieczenia Emerytalnego (IKZE) to ułamek rynku, liczba osób deklarujących systematyczne oszczędzanie nigdy dotąd nie przekroczyła 10%, a skala tych oszczędności w perspektywie potrzeb to wciąż kropla w morzu potrzeb. Oczywiście można uznać, że nie oznacza to jeszcze by kogokolwiek do czegokolwiek zmuszać, ale obawiam się, że obecne pokolenie 20 i 30 latków nam za to nie podziękuje.