Jak teraz budować filar kapitałowy

Jak zbudować silne emerytury kapitałowe w warunkach ograniczonego zaufania do instytucji finansowych?

Aktualizacja: 26.02.2015 11:51 Publikacja: 26.02.2015 11:02

Krzysztof Nowak, członek zarządu Mercer Polska

Krzysztof Nowak, członek zarządu Mercer Polska

Foto: Fotorzepa, Magda Starowieyska Magda Starowieyska

Nie sądzę, aby ktokolwiek na tyle uważnie śledził moje felietony, aby zauważyć, że po raz kolejny wracam do tematu jakości produktów emerytalnych, co więcej przytaczając wielokrotnie powtarzane argumenty i budując podobną logikę wypowiedzi. Więcej, gdyby uczynić mi z tego zarzut to myślę, że mam wiele naprawdę mocnych argumentów, aby właśnie temu tematowi poświęcać tyle uwagi, w tym ten kolejny tekst.

Moje przekonania wzmocniła jeszcze ostatnio „afera franka" (piszę felieton kilka tygodni po „urynkowieniu" kursu szwajcarskiej waluty), która z całą brutalnością ujawniła charakter relacji pomiędzy bankami, a ich klientami, a na tym tle sposób w jaki niektóre banki osiągały przychody z tej działalności. Bez wątpienia przynajmniej część z tych metod trudno uznać za zgodne ze najwyższymi standardami działalności bankowej co – anonimowo co prawda – potwierdziło w mediach kilku bankowych managerów. Przy okazji – z tej perspektywy lepiej można dzisiaj zrozumieć decyzję szefa jednego z największych polskich banków, który zaprzestał wiele lat temu udzielania tych kredytów, uznając, że ryzyko reputacyjne dla banku jest zbyt duże w stosunku do skali zysków, które bank mógłby w pełni „etycznie" zrealizować na tej działalności.

I właśnie na kanwie tych wydarzeń chciałem opisać, w moim przekonaniu znacznie bardziej istotny problem, a mianowicie jakość produktów inwestycyjnych kierowanych do osób chcących oszczędzać na emeryturę, a przy okazji również przyjrzeć się problemowi braku zaufania do rynku inwestycyjnego stanowiącego jedną z kluczowych (jak sądzę) barier rozwoju tego rynku w przyszłości.

Formułując ten pogląd założyłem, że niewielu jest dzisiaj fachowców od inwestycji, którzy nie zgodziliby się z tą logiką, a nawet jeżeli tacy się znajdą to tych ostatnich odsyłam do: 1) najświeższych publikacji Komisji Nadzoru Finansowego czy Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK), 2) informacji prasowych o karach nałożonych przez UOKiK na kilka dużych instytucji finansowych oraz 3) doniesieniach o sądowych pozwach zbiorowych złożonych przez inwestorów, którzy poczuli się oszukani przez „doradców finansowych" (celowo użyłem cudzysłowu, aby wyraźnie podkreślić, że niewiele oni mają wspólnego z doradztwem, które z natury rzeczy musi mieć charakter obiektywny i w 100% podporządkowany interesowi zleceniodawcy, a tym ostatnim z pewnością nie może być bank, czy zakład ubezpieczeń).

Mógłbym jeszcze długo przytaczać argumenty za tezą przedstawioną powyżej, ale sądzę, że znacznie ciekawiej będzie spróbować zastanowić się co dzisiaj można rzeczywiście zrobić, aby to zaufanie odbudować i przekonać Polaków do idei oszczędzania. Pomysłów na to jest wiele, a część z nich gwarantuje 100% powodzenie i właściwie natychmiastową „zmianę postaw" i rewolucyjny wzrost skali oszczędności. Mam tutaj na myśli rozwiązania, które zakładają w pewnym sensie „obowiązkowość dobrowolnego oszczędzania". Zdaję sobie sprawę, że brzmi to absurdalnie, ale rzeczywiście w środowisku ekspertów, a coraz częściej również w praktyce funkcjonowania niektórych systemów emerytalnych pojawiają się pomysły, które mają w zasadzie zmusić obywateli do dobrowolnego oszczędzania. Z żalem przyznam, że sam należę do zwolenników niektórych z tych rozwiązań. W moim przypadku żal wynika z faktu, że wciąż czuję się liberałem, natomiast wiara w te rozwiązania z doświadczenia, które wskazuje, że właściwie żadne alternatywne pomysły na upowszechnianie oszczędzania w Polsce dotąd nie zadziałały. Co więcej, jeżeli chcemy (a właściwie to chyba należałoby powiedzieć jeżeli musimy) osiągnąć odpowiedni efekt stosunkowo szybko to wydaje się, że na żadne inne rozwiązania po prostu nie mamy już czasu. Oczywiście sam chciałbym (znowu wracam to kwestii światopoglądowych) głosić pogląd, że ludzi należy edukować, przekonywać do idei oszczędzania, a dodatkowo również motywować do tego zachętami podatkowymi. Niestety, wszystkie te pomysły, lepiej lub gorzej staraliśmy się w ostatnich 10, 15 latach stosować. I jaki był tego efekt? Skłonność do oszczędzania wciąż pozostaje niewielka, liczba otwartych i jednocześnie opłacanych Indywidualnych Kont Emerytalnych (IKE), czy Indywidualnych Kont Zabezpieczenia Emerytalnego (IKZE) to ułamek rynku, liczba osób deklarujących systematyczne oszczędzanie nigdy dotąd nie przekroczyła 10%, a skala tych oszczędności w perspektywie potrzeb to wciąż kropla w morzu potrzeb. Oczywiście można uznać, że nie oznacza to jeszcze by kogokolwiek do czegokolwiek zmuszać, ale obawiam się, że obecne pokolenie 20 i 30 latków nam za to nie podziękuje.

Z tej perspektywy to najwyższy już czas, aby porzucić schematy i przyjrzeć się systemom emerytalnym, w których filary dobrowolne – kapitałowe odgrywają kluczową rolę (tutaj na szczęście jest co analizować i na kim się wzorować). Przy okazji obawiam się, że dla wielu reformatorów polskiego systemu emerytalnego pomysł mniej lub bardziej obowiązkowego uczestnictwa jest właściwie jedynym, jaki przychodzi im do głowy (poza drugim, którym są „silniejsze" zachęty fiskalne) i nie idą za nim już dalej żadne dalsze działania. Dla mnie natomiast to jedynie pierwszy i wcale nie najważniejszy element przyszłego systemu. Nie neguję oczywiście znaczenia systemu zachęt fiskalnych, ale w tym elemencie widzę możliwość realizowania kilku więcej celów niż tylko zachęcanie do inwestowania. Dla przykładu możemy to osiągnąć poprzez kierowanie silniejszych zachęt do ludzi młodych niż starszych, oferowanie większego wsparcia rodzinom wielodzietnym, niż „samotnikom", itd. Kolejnym (czyli już trzecim) elementem nowego systemu powinny być zmiany w konstrukcji produktów inwestycyjnych skierowanych do rynku emerytalnego. Trudno bowiem sobie wyobrazić efektywnie działający system, w którym składka ma charakter „quasi" obowiązkowy, budżet wspiera ten system ulgami podatkowymi, a jedynym podmiotem który osiąga korzyści na tych inwestycjach są instytucje finansowe. Taki system nie przetrwa dłużej niż kilka lat, a fala niezadowolenia „zmiecie" właściwie każdego ministra finansów (który „zmusił nas do oszczędzania"), a jeżeli nie to przynajmniej skróci kadencje szefów jednej, czy nawet kilku instytucji kontrolnych, których zadaniem miała być ochrona interesów oszczędzających. Co w takim razie należałoby zrobić? Znowu katalog pomysłów i to tych sprawdzonych właściwie został już napisany, a co ważniejsze przynajmniej częściowo zweryfikowany w praktyce. W tym zakresie można np. skutecznie odwołać się do doświadczeń Wielkiej Brytanii, czy kilku krajów Azji, gdzie tego typu rozwiązania już dzisiaj działają. Dla przykładu jednym z bardziej popularnych jest ograniczenie wysokości kosztów zarządzania (pomysł sprawdził się w naszych otwartych funduszy emerytalnych, choć pewnie część Polaków w to nie uwierzy, przypominając sobie argumenty byłego ministra finansów, który konsekwentnie zniechęcał nas do OFE, giełdy i inwestowania na emeryturę).

Innym pomysłem na poprawienie jakości produktów inwestycyjnych jest publikowanie oficjalnych, rządowych rankingów „najtańszych" produktów inwestycyjnych, czy narzucanie rygorystycznych wymagań odnośnie konstrukcji kosztów (tak aby łatwo było porównywać produkty między sobą), czy w końcu organizowanie publicznych przetargów na zarządzanie kapitałowym filarem emerytalnym, który wygrywają wyłącznie te podmioty, które oferują koszt poniżej średniej rynkowej. Niezależnie od tego jaki model moglibyśmy wybrać, wszystkie je łączy jeden wspólny mianownik. Jest nim pewność, że sposób w jaki nasze prywatne środki są inwestowane jest w pełni kontrolowany przez państwo, które staje się w ten sposób gwarantem przejrzystości i wysokich standardów tych produktów. Oczywiście nie wyeliminujemy w ten sposób ryzyka inwestycyjnego, ale tak rozumiane ryzyko jest elementem pozytywnym, jest ceną jaką płacimy za szanse na zrealizowanie wysokiego zysku, nie zaś karą za naiwność i wybór nieuczciwej instytucji i złego produktu. Czy to ostatnie zdanie brzmi niejasno? Jeżeli tak to posłużę się następującym przykładem. Otóż miałem okazje niedawno rozmawiać z bardzo świadomym inwestorem. Rozmawialiśmy o IKE. W pewnym momencie, w rozmowie padło następujące zdanie „nie musi mnie Pan do IKE przekonywać, oszczędzam w ten sposób już od 2005 roku (10 lat).

Ale niestety na koncie mam wciąż mniej niż dotąd zainwestowałem". Dopytując się o szczegóły usłyszałem, że osoba ta w 2005 roku podpisała umowę z jednym z większych zakładów ubezpieczeń na życie i właśnie w formie polisy z ubezpieczeniowym funduszem kapitałowym oszczędza środki w ramach IKE. Nie mając możliwości zweryfikowania konstrukcji tego konkretnego produktu szybko odtworzyłem sobie w pamięci historię ostatnich 10 lat na rynku finansowym i wyszło mi, że trudno zrozumieć w jaki sposób, oszczędzając systematycznie przez cały ten okres (a więc inwestując w różnych fazach rynku, rak kupując drogie aktywa, innym razem tanie) można wciąż nie wypracować zysków. Oczywiście odpowiedź mogła (jest) tylko jedna. Nasz inwestor wybrał słabą ofertę, potencjalnie zyski konsumowane są przez wysokie koszty i na zyski (jeżeli się pojawią) trzeba pewnie będzie jeszcze trochę poczekać. No i właśnie o takim „ryzyku" napisałem powyżej. Nie jest to ryzyko związane z inwestycjami. Jest to natomiast ryzyko wyboru produktu zbyt drogiego, aby mógł zapewnić inwestorowi odpowiedni dochód. I z tej perspektywy warto się zastanowić czy można w ten sposób budować długoterminową relacje z inwestorem i ile jeszcze musi upłynąć lat, aby bohater tej opowieści w końcu nie powiedział „dość" i zasilił grupę „nieoszczędzających". Uważam bowiem, że w grupie tych, którzy nie są zainteresowani oszczędzaniem z pewnością są i tacy, których doświadczenia wyglądają podobnie do tego opisanego powyżej, a jeżeli tak to z pewnością na każdą próbę „zmuszenia" ich do oszczędzania zareagują (słusznym skądinąd) buntem. A więc na koniec – tak uszczęśliwianiu na siłę, ale nie „uszczęśliwianiu" bez żadnych dodatkowych warunków i zasad.

Nie sądzę, aby ktokolwiek na tyle uważnie śledził moje felietony, aby zauważyć, że po raz kolejny wracam do tematu jakości produktów emerytalnych, co więcej przytaczając wielokrotnie powtarzane argumenty i budując podobną logikę wypowiedzi. Więcej, gdyby uczynić mi z tego zarzut to myślę, że mam wiele naprawdę mocnych argumentów, aby właśnie temu tematowi poświęcać tyle uwagi, w tym ten kolejny tekst.

Moje przekonania wzmocniła jeszcze ostatnio „afera franka" (piszę felieton kilka tygodni po „urynkowieniu" kursu szwajcarskiej waluty), która z całą brutalnością ujawniła charakter relacji pomiędzy bankami, a ich klientami, a na tym tle sposób w jaki niektóre banki osiągały przychody z tej działalności. Bez wątpienia przynajmniej część z tych metod trudno uznać za zgodne ze najwyższymi standardami działalności bankowej co – anonimowo co prawda – potwierdziło w mediach kilku bankowych managerów. Przy okazji – z tej perspektywy lepiej można dzisiaj zrozumieć decyzję szefa jednego z największych polskich banków, który zaprzestał wiele lat temu udzielania tych kredytów, uznając, że ryzyko reputacyjne dla banku jest zbyt duże w stosunku do skali zysków, które bank mógłby w pełni „etycznie" zrealizować na tej działalności.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Materiał Partnera
Zainwestuj w przyszłość – bez podatku
Materiał Partnera
Tak możesz zadbać o swoją przyszłość
Emerytura
Wypłata pieniędzy z PPK po 2 latach oszczędzania. Ile zwrotu dostaniemy
Emerytura
Autozapis PPK 2023. Rezygnacja to dobry pomysł? Eksperci odpowiadają
Materiał Promocyjny
Mity i fakty – Samochody elektryczne nie są ekologiczne
Emerytura
Emeryci ograniczają wydatki. Mają jednak problemy z długami