Minimalna emerytura wynosi obecnie 844,45 zł. Świadczenia w tej wysokości lub niższe ma niespełna cztery procent emerytów (ok. 290 tysięcy osób). Jak to możliwe by istniały świadczenia niższe niż minimalne? Dostają je te osoby, które nie miały wystarczającego – minimalnego stażu ubezpieczeniowego.

Emerytura minimalna, gwarantowana przez państwo to świadczenie przeznaczone dla tych ubezpieczonych, którzy mają przynajmniej 25 lat – mężczyźni i 21 lat kobiety, staż ubezpieczeniowy. Do stażu liczą się okresy składkowe (a więc gdy pracowaliśmy, a od naszej pensji były odprowadzane składki) i nieskładkowe (urlop wychowawczy, studia). Okresy nieskładkowe nie mogą przekroczyć jednej trzeciej okresów składkowych. Prawo do niej mają osoby, które kończą karierą zawodową w powszechnym wieku emerytalnym, nie wcześniej. Co ważne: ponieważ od zeszłego roku wydłuża się wiek emerytalny, to również za nim wydłuża się minimalny staż emerytalny dla kobiet. W zeszłym roku było to jeszcze 20 lat, w tym jest 21. A potem co dwa lata jest to o 12 miesięcy więcej, aż od 2022 r. będzie to 25 lat dla obu płci.

Mechanizm gwarancji minimalnej emerytury polega na tym, iż jeśli po opłacaniu składek przez ten minimalny czas okaże się, że zaoszczędziliśmy mniej pieniędzy niż na emeryturę minimalną - ZUS automatycznie podwyższy ją do najniższej stawki. Te zmieniają się co roku po waloryzacji. Jeśli jednak ktoś nie ma odpowiedniego stażu ubezpieczeniowego – dostanie tyle pieniędzy ile wynika z jego zapisów na kontach w ZUS. Nie jest więc tak, że każdy ubezpieczony ma prawo do minimalnej emerytury, ważny jest czas, gdy podlegał ubezpieczeniom. Kto dostaje dopłatę z budżetu: osoby o najniższych wynagrodzeniach oraz te, których dochody np. z umów o zlecenie także są w kwocie minimalnego wynagrodzenia. Ekonomiści szacują, że by otrzymać minimalne świadczenie z własnych składek należy zarabiać około 50 - 60 proc. przeciętnej płacy w gospodarce.

Część z nich zwraca uwagę na to, że coraz więcej osób ma minimalną płacę i dopłaty do świadczeń minimalnych będą coraz wyższe. Z szacunków GUS wynika, że minimalne wynagrodzenie otrzymuje ok 1,3 mln pracowników. Czyli co siódma osoba na etacie. Ale firmy coraz częściej uciekają od umów o pracę i zamiast niej albo podpisują umowy zlecenie, czy o dzieło, albo proponują współpracę na zasadzie firma – firma. Z tych samych szacunków GUS wynika, że 1,35 mln osób utrzymuje się tylko ze zleceń lub umów o dzieło, a kolejnych 1,1 mln osób jest samozatrudnionych. Jeszcze trzy lata temu szacowano, że płacę minimalną zarabia ok 700 tysięcy osób, a na umowach zleceniach i o dzieło jest niespełna milion. Wszystkie te osoby płacą niskie składki ubezpieczeniowe. Zmiana struktury sposoby zatrudniania pracowników i ich opłacania może dodatkowo zwiększyć i tak ogromną dziurę (ponad 50 mld zł) w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, z którego są wypłacane między innymi emerytury. By temu zapobiec możliwe są przynajmniej dwie zmiany w przepisach. Po pierwsze wydłużenie stażu ubezpieczeniowego potrzebnego do otrzymania minimalnego świadczenia np. do 30 lat. Po drugie zwiększenie puli umów od których opłacanie składek emerytalnych jest obowiązkowe.

Na razie w Sejmie czeka na rozpatrzenie projekt ustawy zmieniająca zasady płacenia składek od umów zleceń. Nie wiadomo czy ministerstwo finansów będzie wprowadzało w życie swoje wiosenne pomysły polegające na tym by od 2016 zwiększyć obciążenia przez obowiązkowe płacenie składek od umów zleceń i o dzieło od podstawy wynoszącej 60 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Resort proponował również w swoich uwagach do projektu ustawy by w nieokreślonej przyszłości zrównać wszystkie źródła dochodu, które pochodzą z pracy, bez względu na to jaka to jest umowa i wprowadzić płacenie składek emerytalnej i rentowej do 30 – krotności przeciętnej płacy.