Skarb Państwa Australii krytykuje kapitałowy system emerytalny swojego kraju. - Nasz drugi filar jest jednym z najmniej efektywnych na świecie oraz najdroższym. Dodatkowo prawo o ujawnianiu informacji finansowych nie działa jak należy - alarmuje tamtejsze ministerstwo.
Przed 1909 rokiem w Australii każdy oszczędzał sobie sam dobrowolnie na emeryturę. W 1909 została wprowadzona państwowa emerytura socjalna finansowana w całości z finansów publicznych. Otrzymują ją nadal osoby po 65 roku życia z określonymi dochodami.
W 1992 roku, po rekomendacji Banku Światowego, w Australii wprowadzono drugi filar z obligatoryjnymi składkami na konta emerytalne zarządzane przez prywatne podmioty. System ten został nazwany Superannuation Guarantee. Składki są opłacane przez pracodawców, co oczywiście odbija się na wysokości płac dla pracowników. Początkowe obowiązkowe składki wynosiły 3 procent dochodów i stopniowo wzrastały z czasem. Obecnie jest to już poziom 9,25 procent, a do 2019 roku składki mają wynosić 12 procent dochodów.
Od momentu wprowadzenia Superannuation Guarantee nigdy nie było popularne w Australii. Krytycy zarzucają mu, że bank lub podmiot inwestujący obowiązkowe oszczędności nie ma motywacji do szukania najwyższej stopy zwrotu. W rzeczywistości podmioty matki otrzymane oszczędności często inwestują w fundusze z wysokimi opłatami i małymi stopami zwrotu, które są w jakiś sposób z nimi powiązane. Dodatkowo, czasami składki są obciążone dyskusyjną polisą ubezpieczeniową. Teraz i Skarb Państwa przyłączył się do grona krytyków tego systemu z sektora prywatnego.
Z piętnastu krajów OECD, większe emerytalne koszty operacyjne niż Australia ponoszą jedynie Hiszpania, Węgry, Meksyk i Czechy. Jednym z powodów tak wysokich kosztów może być rozdzielenie właścicieli funduszy od tych, którzy nimi zarządzają, co stwarza ryzyko, że menedżerowie maksymalizują koszty we własnym interesie. Koszty może też generować zaplecze, które jest prowadzone ręcznie na papierze oraz utrzymywanie przestarzałych systemów komputerowych.