Wydawać by się mogło, że w dobie ogromnego kryzysu czytelniczego, jaki ma miejsce w Polsce, inwestycja w książki to kiepski pomysł. Nic bardziej mylnego. Niezależnie od tego, że poziom czytelnictwa w naszym kraju wynosi jedynie 38 proc. populacji, w grupie tej jest specyficzny krąg prawdziwych koneserów książek. Można się nawet pokusić o stwierdzenie, że nie są to zwykli czytelnicy, bo w tym książkowym szaleństwie chodzi o coś więcej niż tylko treść.
Tak było np. w przypadku wyjątkowej publikacji ornitologicznej wydanej w Anglii w 1839 roku. Autorem tekstów i rysunków był malarz John James Audubon i to właśnie warstwa graficzna sprawiła, że ta niepozorna publikacja została zlicytowana za aż 11 milionów dolarów. Dla bibliofilów bowiem książki to coś znacznie więcej niż tylko zadrukowane strony.
Obroty na rynku antykwarycznym przekroczyły w 2017 roku 200 mln zł . Fot. Adobe Stock
Po prostu z miłości
W największym skrócie bibliofilia to umiłowanie książek i ich zbieractwo. Najczęściej w kręgu zainteresowań miłośników książek znajdują się rzadkie wydania lub ekskluzywne edycje. Ale to nie tylko sama treść czy strona graficzna książki czyni ją atrakcyjnym kąskiem dla bibliofila. W dużej mierze chodzi też o jej proweniencję, czyli pochodzenie.
Bibliofile doszukują się w księgach tzw. znaków proweniencyjnych, które świadczą o kolejnych właścicielach danego egzemplarza. Mogą to być na przykład ekslibrisy, czyli znaki własnościowe, jakimi opatrywali książki zamożni zbieracze. Jednak znacznie ciekawsze są odręczne notatki czy ślady użytkowania, jakie zostawili dawni czytelnicy.