Mało kto wie, że oprócz czterech popularnych marek telefonii komórkowej (Plus, Play, Orange, T-Mobile) i należących do nich submarek (Plush, Red Bull Mobile, Nju Mobile, Heyah) w Polsce działa około 20 innych niezależnych pod względem właścicielskim dostawców usług mobilnych. To tak zwani wirtualni operatorzy sieci mobilnych (ang. Mobile Virtual Network Operator, MVNO), czyli przedsiębiorstwa nieposiadające własnej infrastruktury telekomunikacyjnej, w tym masztów, nadajników ani częstotliwości radiowych. Świadczą usługi dzięki hurtowym umowom z operatorami infrastrukturalnymi, ale jako osobne byty prawne; podpisują samodzielnie umowy z klientami. Oferta MVNO często – przynajmniej pod względem cenowym – bywa nie gorsza niż najpopularniejszych dostawców, a czasem nawet atrakcyjniejsza.
Trudny biznes
Liczba użytkowników wirtualnych operatorów nie jest znacząca (odpowiada 1–2 proc. wszystkich użytkowników telefonii mobilnej), a lista działających MVNO ciągle się zmienia; jedni wypadają z gry, inni pojawiają się na ich miejsce.
Powód jest zwykle taki sam: zbyt mało pieniędzy, aby jednocześnie otworzyć biuro, zainwestować w systemy IT i zaistnieć w świadomości konsumentów.
Ten ostatni element funkcjonowania MVNO jest niezwykle istotny. Wielu wirtualnych operatorów przekonało się, że aby zdobyć na dłużej użytkowników, nie wystarczy pomysł i wyrazista kampania reklamowa na start, choćby kosztowała – jak w przypadku marki Mobilking – 100 mln zł.
Nie wystarczy też wsparcie silnych kapitałowo właścicieli. Przekonali się o tym autorzy takich projektów jak myAvon (marka znanej amerykańskiej korporacji), mBank Mobile (pierwszy wirtualny operator w Polsce, działał w sieci Polkomtela), Extreme (należący do inwestora Romana Karkosika) czy WP Mobi (grupy TPSA, dziś Orange Polska). Inwestorzy także nie lubią biznesów, na zwrot z których trzeba długo czekać. W sumie, w ciągu blisko 10 lat zamkniętych zostało 13 wirtualnych operatorów.