Oczywiście nasze szacunki mogą nie być aż tak dokładne jak dane, które posiada ministerstwo, ale bez wątpienia rozbieżności potęguje fakt, że minister w swojej wypowiedzi z początku listopada przywoływał starsze dane i zapisany w budżecie limit wydatków, a nie kwotę, która zmusi BGK do wstrzymania napływu wniosków.
Gdyby system działał, to środków już by zabrakło?
A gdyby i tego było mało, to powinniśmy patrzeć nie tylko na podpisane umowy, ale też liczbę składanych wniosków. A tych 2 listopada było wg ZBP prawie 64 tys., a wg ministerstwa aż 78 tysięcy. Problem w tym, że w ustawie, która wprowadziła Bezpieczny Kredyt 2% jest zapis, że banki od stycznia 2024 roku będą musiały raportować w systemie ewidencji dopłat nie tylko dane o podpisanych umowach, ale informacje o składanych wnioskach o preferencyjny kredyt. Jeśli to wszystko naprawdę miałoby tak działać, to nawet już dziś BGK mógłby być zmuszony wstrzymać przyjmowanie kolejnych wniosków, bo uwzględniając kwoty, na które opiewają właśnie wnioski kredytowe, moglibyśmy przekroczyć zapisane w ustawie limity wydatków na dopłaty do kredytów.
Pieniądze znikają, a nie wiadomo czy coś zastąpi „Bezpieczny Kredyt 2%”
We wspomnianym wywiadzie minister Waldemar Buda zadeklarował też poparcie dla zamiany Bezpiecznego Kredyt 2% na Kredyt 0% od marca 2024 roku. Nie wykluczone, że była to tylko uszczypliwość wobec KO, która deklarowała wprowadzenie takiego właśnie programu mieszkaniowego w kampanii wyborczej. Problem w tym, że na to rozwiązanie nieprzychylnym okiem patrzy co najmniej część potencjalnych koalicjantów tej partii. Nawet więc zakładając, że była to realna obietnica wyborcza, to nie wiadomo czy w nowym parlamencie znajdzie się większość, aby ją poprzeć.
Co w tym całym bałaganie mają zrobić Polacy? Wybór wydaje się prosty. Z jednej strony mamy dostępny dziś i działający Bezpieczny Kredyt 2%. Z drugiej strony pojawia się kampanijna obietnica darmowego kredytu, który nawet deweloperzy nazywają „zbyt hojnym”.
Mało tego, z dotychczasowych doniesień medialnych można wysnuć obawy, że zamiana Bezpiecznego Kredytu 2% na Kredyt 0% okaże się de facto likwidacją programu mieszkaniowego poprzez pozorną jego liberalizację. Oczywiście bazujemy tu jedynie na zdawkowym programie wyborczym i kilku publicznych wypowiedziach, ale pojawiała się w nich informacja, że darmowy kredyt ma być dostępny tylko na rynku pierwotnym. To ograniczyłoby potencjalną dostępność programu do miejsc, w których deweloperzy budują mieszkania o odpowiednich cenach kwalifikujących do dopłat. To ważne, bo mieszkania z „drugiej ręki” są przeważnie tańsze niż te od deweloperów, a do tego firmy nie wszędzie budują nowe mieszkania. Brak rynku wtórnego oznaczać może, że z programu nie skorzystamy w tych miejscach, gdzie deweloperzy nie działają oraz w miastach najdroższych, gdzie deweloperzy działają, ale oferują mieszkania w cenach, które przestają łapać się na limity zapisane w programie.
A gdyby i tego było mało, to pojawiły się przecież w przestrzeni publicznej zapowiedzi, że darmowy kredyt będzie dostępny w przypadku mieszkań o wysokiej charakterystyce energetycznej, a najlepiej w ogóle dla nieruchomości pasywnych. Problem w tym, że takich mieszkań powstaje wciąż bardzo mało. Nie jest też tajemnicą, że koszt budowy mieszkań pasywnych jest wyższy niż w przypadku standardowego budownictwa. Skoro budowa jest droższa, to i cena metra powinna być wyższa, a to automatycznie powoduje, że jeszcze trudniej będzie znaleźć lokal kwalifikujący się do darmowego kredytu. To w praktyce oznaczać może, że nawet jeśli darmowy kredyt zostanie wprowadzony, to nie wiadomo czy będzie co za niego kupić.