Zapytaliśmy zarządzających funduszami inwestycyjnymi, ludzi, których praca polega na pomnażaniu cudzego majątku, jak lokują swoje oszczędności. Z ich odpowiedzi można wyciągnąć przynajmniej trzy wnioski, które z pewnością będą przydatne również dla przeciętnych klientów różnych instytucji finansowych.
Masz to jak w banku
Po pierwsze, tzw. poduszka płynnościowa, czyli część majątku, którą postanowiliśmy ulokować bezpiecznie, powinna być naprawdę wolna od jakiegokolwiek ryzyka. To może się wydawać dziwne, ale ludzie, którzy na co dzień zawodowo inwestują w akcje, pieniądze na czarną godzinę trzymają na lokacie albo wręcz na nieoprocentowanym rachunku bankowym. Zapewnia im to płynność, bo takie środki łatwo wycofać w dowolnym momencie bez utraty znaczących zysków. W przypadku np. akcji czy funduszy inwestujących na giełdzie moment sprzedaży papierów albo jednostek powinien być uzalezniony od sytuacji na rynku (w uproszczeniu: na przykład w czasie korekty spadkowej wyjście z inwestycji może okazać się zupełnie nieopłacalne).
Lokaty bankowe są też bezpieczne. W razie upadłości banku Bankowy Fundusz Gwarancyjny wypłaca w całości kwotę do równowartości 100 tys. euro.
Zarządzających funduszami, z którymi rozmawialiśmy, raczej nie traktują nieruchomości jako lokaty kapitału. Dlaczego? Trzeba się przy nich solidnie napracować (zakup, urządzenie, wynajem, remonty) w zamian za stosunkowo niewielkie stopy zwrotu. Tymczasem nieruchomości jawią się Polakom jako najbardziej zyskowna forma inwestycji; takie wnioski płyną m.in. z cyklicznych badań prowadzonych przez Deutsche Bank.
Jak dają, to bierz
Po drugie, nawet nieźle sytuowani finansiści korzystają z ulg podatkowych, jakie zapewniają indywidualne konta emerytalne (IKE) oraz indywidualne konta zabezpieczenia emerytalnego (IKZE). Maksymalna ulga podatkowa możliwa do uzyskania przez oszczędzających na IKZE nie przekracza 2 tys. zł rocznie (w przypadku IKE jej wartość zależy od stopy zwrotu na koniec inwestycji). Mimo to zawodowi inwestorzy, zarabiający po kilkanaście – kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie uważają, że są to pieniądze, po które „warto się schylić”.