Rz: W 2010 r. otworzył pan w Konstancinie prywatne muzeum sztuki polskich artystów, którzy należeli do Szkoły Paryskiej. Wydał pan pięć dwujęzycznych albumów do wystaw, jakie odbyły się w muzeum. Od 23 września można oglądać kolejną wystawę.
Marek Roefler: Wystawa podsumowuje nasz sześcioletni dorobek. Szerzej pokazuje Szkołę Paryską, zwłaszcza dzieła takich artystów jak np. Mojżesz Kisling, Eugeniusz Zak, Mela Muter. Będą też artyści mniej znani, np. Joachim Weingart, Rajmund Kanelba, Pinchus Krémegne. Pokażemy tylko dzieła z naszej kolekcji. Katalog jest zdecydowanie obszerniejszy niż w poprzednich latach.
Najnowsza wystawa na początku 2017 r. zostanie pokazana w Niemczech w muzeum w Neuenstadt. Coraz więcej światowych muzeów jest zainteresowanych współpracą z nami. Jesteśmy coraz lepiej rozpoznawalni na świecie. Chciałbym, żebyśmy mieli wystawę w dobrym muzeum w Paryżu.
Artyści, których dzieła pan zbiera, przez kilkadziesiąt lat tworzyli w Paryżu. Trzeba ich tam przypominać?
Kiedy na świecie organizowane są wystawy ich prac, całkowicie pomijane są polskie wątki ich życia. My przygotowując wystawę w Paryżu, moglibyśmy te wątki zaakcentować. Pokazalibyśmy, że Leopold Zborowski, jeden z największych marszandów w dziejach rynku sztuki, był Polakiem, pochodził z okolic Lwowa. Mamy dzieła artystów z galerii Zborowskiego, przede wszystkim Kislinga, Eibischa, Zawadowskiego, Haydena, Antchera. Mamy też obrazy z prywatnej kolekcji Zborowskiego.